poniedziałek, 1 listopada 2010

bez...

Wszystko co do tej pory napisałam było miałkie, słabe, wtórne...

Moja historia jest banalna, takich dzieje się wokół nas tysiące, wiele razy to słyszałam,  On mówił mi, że to nic nadzwyczajnego, że na świecie dzieją się tragiczniejsze rzeczy, prawdziwe dramaty, ludzie cierpią z rzeczywistych przyczyn a moje są wymyślone wydumane, że sama je tworze. Są tylko w mojej głowie, że przesadzam, tragizuje...rozhisteryzowana , neurotyczna, nieprzystosowana...

Tak wiele słów i wszystkie takie, no właśnie miałkie, to wszystko tylko pył i proch...

Początek listopada, taki szczególny dzień, dzień refleksji nad przemijaniem, śmiercią, czymś co nieuchronne, nad czymś czego nie jesteśmy w stanie kontrolować, możemy się z tym tylko pogodzić i przeżyć ten moment godnie, wartościowo, cieszyć się tym co mamy, witać każdy dzień z radością, akceptować, nie oceniać, kochać, nie pragnąć zbyt wiele...Wiem, ja to wszystko wiem, rozumiem, tylko czasem...
Och dzisiaj , no właśnie...

J. spakował swoje rzeczy, pożegnał się i wyszedł. Znam go 20 lat, przyjaźnimy się od szczeniaka, potem był ślub, dziecko, wzloty i upadki, całe moje życie. Bywałam szczęśliwa, śmiałam się i płakałam, bałam się i odważnie patrzyłam do przodu, zmagałam się z codziennością, zatraciłam samą siebie, odpuściłam sobie, spałam 10 lat, katatonia, dzień za dniem, niczego nie chciałam , niczego nie pragnęłam, za niczym nie tęskniłam. Przestałam robić cokolwiek, przestałam malować, rysować, chodzić do teatru, który był zawsze moim marzeniem, czytać, pisać. Ludzie którzy mnie otaczali byli przypadkowi, nie mniej wartościowi ale jakby obcy. Zatraciłam samą siebie w codzienności, nie czułam smaków, aromatów, wszystko było jednolitą papką, było miałkie.
Tak ktoś może powiedzieć, że takie jest życie, to normalne, czego ja się czepiam, głupia jestem i tyle, pragnę jakichś niezrozumiałych podniet, ekstremalnych sytuacji, żeby poczuć, że żyję, że to wszystko ma sens, że to chwilowe, i minie. Nie minęło, czekałam, czekałam...
Przecież miałam wszystko, dom, rodzinę, pracę, tylko ja miałam jeszcze , boże odpuść mi te cholerne wątpliwości, że coś mi umyka, że to co przekaże mojemu dziecku to tylko tony zakurzonych książek, stare grafiki, kilka słabych wierszy i smutek w oczach i pustkę w sercu, gorycz...
Straciłam wiarę...cel i motywację...
Jednak, życie jest nieprzewidywalne, zaskakujące i nie znosi próżni...
Coś się wydarzyło i odzyskałam to wszystko w jednej chwili...
Blask w oczach, lekkie myśli, nadzieję. Nie było to wielkie coś, to nic szczególnego ot historia jakich tysiące, zwyczajna rzecz ale udrożniła mi żyły, trwało to chwilę ale wystarczyło. Niestety wypadki jak to wypadki toczą się swoim rytmem bez naszej kontroli i pragnienie posiadania samej siebie okazało się nie akceptowalne, komunikaty były sprzeczne, cele rozbieżne, potłuczone nie do sklejenia, by nie przestać się lubić postanowiliśmy się rozstać. Łagodnie, bez żalu i szarpania się, jak przyjaciele, którymi jesteśmy i byliśmy zawsze. Czy się uda ? Mam nadzieję, że tak.
Czy było warto, czy przyniosło mi to czego chciałam, za czym tak jakoś, tęskniłam...
Tak było warto, niczego nie żałuje, ani jednego momentu. Czy cena była za wysoka ? Jeszcze nie wiem ile przyjdzie mi za to zapłacić, tak naprawdę.
Jest mi źle, jest mi smutno, nie rozpaczam raczej jestem wściekła, że tak się stało, że jednak nie potrafiliśmy,że to tyle lat...
J. powiedział mi na odchodnym,że będzie dobrze- zobaczysz będzie ok.
zobaczymy, narazie jest mi potwornie smutno i przykro...

listopad, czas refleksji i przemijania, coś się kończy, ale czy coś się zacznie ?
zobaczymy...
dziś nieskładnie, miałko i banalnie...
historia jakich tysiące, ale moja, wiec wyjątkowa, On nie miał racji, nie miał...
jutro będzie lepiej...
zobaczymy, może przynajmniej składniej , ale to emocje dziś mówią za mnie, uczucia...

Brak komentarzy: