sobota, 30 października 2010

wspomnienia z mgły utkane











Zeszłoroczna jesień...
Oj zrobiło się fotograficznie, trochę mrocznie, i niesamowicie ale to taka pora, którą uwielbiammm, mniam.
Zbliża się listopad, czas wspomnień i refleksji, wiec dzisiaj będzie trochę tak...
Co najpiękniejsze, to takie ciepłe wspomnienia, niczego nie żałuje, nie opłakuje, po prostu pamiętam .
To jest we mnie, tuż pod skórą, pulsuje żywą czerwienią, siateczką naczyń krwionośnych, prawie czuje ten zapach...jak zamknę oczy. Och było wtedy magicznie, czułam się bezpieczna jeszcze...
Uśmiecham się mimo mrocznego klimatu na zdjęciach, to taki mały prezent dla kogoś mi bliskiego, wciąż i chyba zawsze.

M jak masło...

Dziękuje Ci za cierpliwość dla mnie i akceptacje.
Przepraszam za to co się stało.
Lubię cię bardziej niż masło.
Jestem wciąż myślami tuż.
Nie chcę być cierniem, więc nie komplikuje.
Ale możesz mnie nazwać smokiem, wybacz...
Nie odwracam się, ginę po prostu we mgle.
Skoro Twym przekleństwem jest wszystko pamiętać, niech to będzie właśnie mgliste wspomnienie.
Dziękuje, przepraszam, akceptuje, lecz wybacz...
Lubię Cię bardziej niż masło.
Bo nie chcesz mnie innej.
Wciąż mam wątpliwości.
Bo nie chcesz mnie wcale.

Porozmawiaj ze mną czasem, zapraszam na herbatę i ciastka, dżwi do mojego świata są dla Ciebie zawsze na wpół otwarte, zawsze...
dozoba i pzdr
ciepłe myśli i promienny uśmiech, jak zwykle bez poświeceń...

PS. Wyrósł mi drugi róg, wyobrażasz sobie, narazie ledwo wyczuwalny pod skórą, będzie chyba mocno bolało jak się będzie wyżynał, nie wiem? Ty masz większe doświadczenie w tej kwestii, masz już cały komplet i ogon i kopyta ;-).
 Cieszę się bo dualizm jest mi bliski, czułam lekką dysharmonię w moim życiu i brak kompletności a teraz, hmmm :-), dwa rogi to cudzysłów co zamyka mnie klamrą bezpieczną, choć pytania wciąż pozostają otwarte i bez odpowiedzi. Lecz gdybym miała wszystko to umarłabym w jednaj chwili.

choć czasem właśnie o tym marzę, za spacer jesienny oddałabym prawie wszystko co mam ...
bo lubię Cię bardziej niż masło...
jesteś moim prywatnym demonem...

EM.

piątek, 29 października 2010

tajemniczy ogród

 Chyba się nie rozumiemy...


 Już lepiej, ale to ja tu rządzę, kochanie...


 To ten moment Miły...


 Czyste piękno zapachu...


 Wstręt...


 Jestem ideałem...


 Śmierć...


Plotki...


Dziewica...

środa, 27 października 2010

...

Tyle piękna wokół mnie...Tyle kolorów, zapachów, ukochana jesień.
A ja wciąż nie byłam na moim wymarzonym spacerze, wciąż i już chyba nie pójdę, nie tej jesieni. Jakoś nie mogę się zmusić, jestem jakaś potrzaskana, rozbita i nie mogę tego skleić, narazie. Wiem, rozsądek podpowiada, że to minie, przyjdzie zima i zmrozi mnie w lodowym uścisku...Nawet słowa mi się nie zaplatają ostatnio, gorzka jestem bardzo, słodycz topię w czerwonym wytrawnym winie...
Wiem, rozsądek podpowiada, krzyczy do mnie, ale serce szepcze, zdrajca, podjudzacz, że to nie mój sezon, że wszystko stracone, że zmarnowałam to, straciłam bezpowrotnie coś na czym mi zależało najbardziej na świecie, że to moja wina...
 Jakoś nie mogę się odwrócić, przenicować na słoneczną stronę, nie mogę się odwrócić...
Powinnam pójść za radą, którą tyle razy słyszałam i powiedzieć sobie, pier.... to, ale to też mi jakoś nie wychodzi...Trudno, poczekam na zimę i wszystko zostawię w jej dłoniach.
PS. Jutro będzie lepiej, napewno...jak zwykle optymistka ze skłonnością do neurozy, oj tam...;-)

niedziela, 24 października 2010

dziś

Mogłabym w sumie napisać, że życie jest do d..., że k.... mać, mogłabym, bo to w sumie prawda...
ale mam jak zwykle wątpliwości ;-), ja i moje wierne przyjaciółki wątpliwości, mogłabym opisać dzisiejszy dzień w samych "superlatywach", ale tego nie zrobię.
Tak wiele się dzisiaj wydarzyło, jadłam na przykład pyszny tort bezowy, który przyprawił mnie o istny orgazm kulinarny,szkoda, ze tylko ;-), kupiłam Lu piękne biurko, moja koleżanka ma się dobrze po operacji, moja jedyna przyjaciółka, cóż u niej nie najlepiej, świeciło piękne słońce, jesień rozzuchwaliła się całkiem, śmiałam się dzisiaj i płakałam, mój prawie były mąż okazał się prawdziwym przyjacielem i oazą spokoju kiedy przeprowadzałam kolejną "akcję ratunkowa" i próbowałyśmy lepić z H. z gówna porcelanowa laleczkę.
Postanowiłam śmiać się przez łzy i płakać ze śmiechu, nie mam czasu na depresje, po prostu nie mam, uczę się żyć bez miłości, stłumiłam ją w sobie, wyrzuciłam z serca i umysłu, całkowicie jest de mode.
Wywietrzyłam wszystkie pokoje moich uczuć, wymyłam do zieleni zapomnienia szyby w wielkich oknach moich oczu, ciało mam poranione od szczotki nie dotykania...
Nigdy nie pozwolę sobie już na to by być prawdomówną, szczerą, by ujawnić to co czuję, nikt, naprawdę nikt chyba nie wie jak to boli, bolało... bo wymyłam zęby do czysta, wyczyściłam je moją srebrną niteczką szczęścia aż się przetarła do bólu dziąseł. Już nie mam nic, bo niczego już nie chcę, koniec. Uśmiecham się w sobie, czysta, biała, zielona i czarna. Stoję prosto, kręgosłup mojego życia zaśrubowany żelaznym pancerzem zdecydowania by już nigdy nikt i na zawsze... Tak postanowiłam i tak zrobię.
Tylko te cholerne wątpliwości...
Jest bowiem głęboko, w najodleglejszym zakamarku mojego ja, jedno miejsce, pokój, do którego nie odważyłam się wyrzucić klucza, bo właściciel tego miejsca na to nie zasługuje, mimo wszystko, obiecałam mu to, a ja zawsze dotrzymuje słowa. To jego azyl, ja nie mam na to wpływu, mogę po prostu tam nigdy nie wchodzić i tyle...
Wysokie okna, jasne ściany w perłowym odcieniu, wielkie łóżko z białą pościelą, drewniana ciepła w dotyku podłoga, kryształowy żyrandol pięknie odbijający światło, za oknami widok na morze i port...

Tak dzisiejszy dzień, był piękny, szkoda ,że ...
Ach nie, nie myślę o tym teraz, pomyślę o tym jutro...

Uśmiecham się więc i z pod pół przymkniętych powiek, soczysta zieleń moich oczu obserwuje rozwój wydarzeń chłonąc każdą chwilę, dotykam ją leciutko opuszkami palców, pocałunek na dobranoc...
Idę spać...

piątek, 22 października 2010

:-)

jakie to dziwne, wczorajsze cienie są mglistym wspomnieniem...
wszystko OK, no może nie wszystko...
gdybym miała wszystko umarłabym...
nie miałabym o czym marzyć...
nie miałabym do czego tęsknić...
nie miałabym o co walczyć...
nie umiałabym z tym żyć...

jest taka jedna rzecz, pragnienie, które mnie nie opuszcza od jakiegoś czasu...
jest taka jedna rzecz, pragnienie...
jest...

hmm :-)
kiedyś, napewno, wiem, że warto
niczego nie żałuje

ciepłe myśli i uśmiech promienny, jak zawsze

dobrej nocy

Kartka z podróży

Morze wzdęte rozkosznie zielenią błękitu rozpina przede mną swój bezmiar. Nieśmiało stąpam po okruszkach śmierci, muszelkach ślimaczych zmielonych na pyłek, drobiny kurzu przeszłości wyłażą mi między palcami stóp jak robaczki. Łaskoczą je i kształtują znaki mojego ja na piasku. Zachłannie zlizuje je zimny jęzor fali, spienionej i walczącej o swoje terytorium. Piach bezceremonialnie targany wiatrem chłoszcze moje ciało igiełkami bólu do kości.
Pieką mnie oczy, przecieram je niecierpliwie, strącam dłonią kropelki łez z koniuszków palców. Zapach wypełnia mnie całą, tak pachniesz tylko Ty, czysto, śmiało z odrobiną pikanterii, ostrości co rzeźbi moje uczucie zachwytu.
Jestem tu i chłonę go, przenika mnie przez włoski na ciele. Najeżam się momentalnie, zimno niespodziewanie wdziera się do mojego wnętrza przebijając gruboskórny skafander obojętnego miejskiego życia, który zakładam od lat do walki z nim. Kruszy go tak łatwo,że aż drżę z niecierpliwości w oczekiwaniu na tę nieuchronną katastrofę. I w jednej chwili rozpadam się, jestem wiatrem, jestem zapachem,jestem...
W końcu to czuję, krążę nad taflą zmierzwionej dziko wody, atomy mojego ciała tańczą nad jej powierzchnią, mieszam się z rozpylonymi kropelkami, ciałkami krystalicznej postaci. Zmieniłam stan skupienia, jestem wszędzie i nigdzie. Zaczynam się bać, że nie powrócę do tej bezpiecznej przystani codzienności, porannej kawy, marzeń sennych o twym ciele, o Twoich dłoniach białych jak śnieg i do Ciebie...

może nie chcę tego wcale już, może nie chcę...

Morze szumi we mnie, usypia mą niecierpliwość, poddaje się tak łatwo, za łatwo, prawie bez walki. Moje ciało jak skamieniała muszla, całe z miękkiego wapienia, pokłady martwych istnień pod moimi stopami, zatapiam się głęboko w ich niebyt. Na samym dnie granitowy głaz, bolesny upadek, moje myśli całe w sińcach, w tysiącach okruchów. Krążą ,wirują w szalonym pędzie i proszę, pył ściera ostrość granitu, zimny głaz nabiera powoli kształtu, coraz szybciej i szybciej, cierpliwie szlif po szlifie. Jakiś Ty piękny, drobinki wapienia bieleją na Twym ciele. Okrywam Cię z czułością, śpij cicho bez snów...
Budzisz się, strącasz je niecierpliwie, prawie ze wstrętem, łaskoczą Cię, porywa je wiatr. Już mnie nie ma, w ostatniej chwili chwytasz zapomniany pyłek, przyglądasz mu się z ciekawością z niemym prawie zachwytem. Niespodziewanie dla siebie samego, przykrywasz ostrożnie dłoń dłonią- w muszli mych rąk będziesz bezpieczna, tylko tyle mogę ci dać- szepczesz...
Drżę z rozkoszy targana wiatrem Twojego oddechu, wiruję Ci w dłoniach jak płatek śniegu. Tylko tyle...
Twój głos przywołuje mnie do porządku.
Och jak to boli.
Walczę z torsjami.
Było nie było, to już koniec...nowe otwarcie gry, gramy dalej ?
Nie będzie nowego otwarcia, koniec gry.
 Szach i mat...

 nie chcę tego wcale już,  nie chcę...
nie lubię grać, po prostu

Tobie... ( tam, nie tu, daleko z tąd, nie teraz, dawno...)

czwartek, 21 października 2010

Wielkomiejski szyk

Dziś jest pełnia, a ludzie śpią w swych ciasnych mieszkankach i tego nie widzą. Ich umysły pełne chęcią posiadania, żarłocznymi żądzami przeżywania wirtualnych przygód, zamknięte, zaklejone, bez smaku, nie widzące oczy, smutne serca, martwe dusze...

Stoję na schodach jak zaczarowana lśniącą taflą Księżyca. To takie magiczne i piękne, niczym nie zmącona cisza, którą tylko ja widzę, jest moja prywatna, tylko dla manie. Powtarzam sobie w duchu- jaki to wszystko ma sens, jaka jest ta nieodgadniona przyczyna. Kiedyś powiedziałeś mi, że to nic nowego, nic spektakularnego, że to nudne. Mówiłeś z miną znawcy wszechrzeczy, że to już się wydarzyło i nieopisany ogrom ludzkich jednostek to przeżywa i odkrył to przede mną.

Ale stojąc dziś wobec tego niekwestionowanego cudu przestałam Ci wierzyć. Mimo, że wcześniej kiwałam jak automat głową i tkwiłam w przekonaniu o Twojej racji.
Och jak bardzo się myliłeś. Te czarowne czary nadal działają.
Jakiś Ty biedny- pomyślałam sobie- nie czujesz tego, nie widzisz, przeczytałeś mnóstwo mądrych słów wypowiedzianych i napisanych przez tylu mądrych ludzi i nadal masz zamknięte oczy i umysł. Twoje serce śpi pod kurzem z tych niewątpliwe sumiennie napisanych woluminów, tomisk pełnych cudzych przemyśleń i straconych nadziei na ujrzenie tego co ja dzisiaj widzę. Tak po prostu stojąc na schodkach swojego prostego życia, opętanego porannym robieniem kanapek, prasowaniem przetartych kołnierzyków, noszeniem siatek z zakupami , które masz w takiej pogardzie.

Ja to poczułam, dotknęłam, przeszyło mnie to do głębi i wypełniło lepką i trywialną słodyczą szczęścia.
 Tak - powiesz- i co z tego, jakie masz głębokie wnioski, niepokojące przemyślenia, gdzie mądra i pełna matematycznych prawie wniosków wiedza tajemna.
Tylko się będę do Ciebie śmiała- nie potrzebna mi wiedza głupcze, potrzebne mi szczęście.
To głupie- odpowiesz z kpiną- szczęście to nic, to ułuda, zjem tabliczkę mlecznej czekolady i też to poczuje.

Być może masz rację Miły, tylko się uśmiecham i mrużę oczy i pod powiekami widzę ten banalny Księżyc i to jedyne uczucie wciąż mnie nie opuszcza, jest silne i rośnie we mnie...
Światło oświetla moje schody, schody do zwykłego życia i tego nikt mi nie odbierze, to tylko moje- myślę przez moment zachłannie, ale uczucie szczęścia przebija mój brak empatii i uśmiecham się tylko, zagladam w Twoje żółte oczy smoka i mówię- chcesz podzielę się z Tobą moją tabliczką mlecznej czekolady z Księżyca , chcesz ?

chcę...

Dla W.
( pewna pełnia w tym mieście, około 10 miesięcy temu...)

środa, 20 października 2010

słodycz wieczornego seansu

przystanek, przystaje tam zawsze po
linia autobusowa mojego życia
pulsuje krwawą pręgą wewnątrz mojej dłoni

płatki śniegu z głuchym łoskotem
kładą się zmęczoną bielą wieczoru
osiadają już śpiąco na płytki chodnikowe

stąpam ciężko po kruchym lodzie
łamiąc wszelkie zasady wieczornego seansu
przystanek, przystaje tam zawsze po

czego pragniesz ...
kup mi lukrecję , proszę

nienawidzę szczęśliwych par
mówiłeś poważnie

śmiałam się do łez wtedy
jej czarna słodycz kolorowała moje serce
do granic, nie wychodząc poza linie dobrego smaku

wtorek, 19 października 2010

relacje

rozstanie
przerywany stosunek
nie zapładnia myśli bólem
przyklejam plasterek przeciw
na ranę
nie krwawi
dziecko szczęścia ze mnie
nie płacze w mym wnętrzu
to tylko przerywany stosunek
nie krwawi, spokojnie
zasypiam...
plasterek na szczęście

a jednak...

tęsknie, nerwowe trzepotanie skrzydełek
nozdrza...
w płatki uszu szeptałam wirtualnie
prze całowałam milimetry Twoich ust
w myślach
nie chcący przeklinam i pozdrawiam
jak zwykle czule chowam Cię na potem
pachnie powietrze
nozdrza...nerwowo
uspokój się już
nie proszę  o
nic...nie mam
siły na PS, tęsknie nerwowo...prze
z Ciebie

piątek, 15 października 2010

okruchy...

Gestykuluje, jej dłonie tańczą skąplikowany taniec rozmowy. Konwersacja napowietrzna, poza werbalna...
Ostre sztylety dłoni przecinają precyzyjnie powietrzną przestrzeń rzeźbiąc w niej słowa. Cieniutkie szpileczki palców z kolorowymi główkami pomalowanych na ciemno paznokci, akcentują poszczególne frazy, przyszpilając je do tablicy uwagi rozmówcy.

Drobne koraliki kręgosłupa, nanizane na łańcuszki ścięgien, oplecione siateczką nerwów. Sznury koralowych naczyń krwionośnych pompują w tą skaplikowaną konstrukcję życie...


"Tajemnica pomarańczowej sypialni"

Moja pomarańczowa sypialnia
to najzimniejsze pomieszczenie tutaj.
Leży na tyłach domu...

To najzimniejsze pomieszczenie
może dlatego nie lubię tam być
może dlatego się w niej nie kocham
może dlatego, że nikt mnie nie kocha.

A ma taki pyszny pomarańczowy kolor
nie chce mi się do nawet próbować
zamykam szczelnie dżwi.

Wychodzę, może dlatego, że nie lubię tam być...


"Sny..."

och sny, całowałeś czubki moich palców
wnętrze dłoni obwodziłeś językiem

namiętnie zgłębiałeś go w ciepłe
 i pulsujące życiodajną krwią zgięcie łokcia

delikatnie gryzłeś kości obojczyków
i zlizywałeś z moich skroni
niecierpliwe kropelki potu

dotykałeś nieśmiało ustami
moich ust

tak tego pragnę...

tylko proszę nie dotykaj mnie jeszcze
to wciąż za szybko

tak tego pragnę...

czwartek, 14 października 2010

pół uczucia...czyli ciastko przyprawione pieprzem

Do pełni jeszcze pół księżyca, palę papierosa, to ostatni wieczorny papieros. Wypełnia mnie chłód nocy, wypełniają mnie uczucia , nie pustki ale prawie pełni a ja już nie mogę spać. Stoję na schodkach, ogród zaprasza miękkością nocy , aksamitną czernią, kusi, jak w Alicji w krainie czarów, przyzywa mnie, chodz , spróbuj mojego czekoladowego lukru.
 Wypaliłam pół papierosa, w pół pełni Księżyca, jego srebrna łódeczka chowa się wstydliwie w kłębach chmur dymu z papierosa. Popływaj ze mną prosi ostatnim przebłyskiem srebra. Nie chce mi się ani dotykać mrocznych cieni ogrodu ani złudnej światłości Księżyca, po prostu mi się nie chce, chciałabym dotknąć Twojego ciepłego wnętrza, zatopić się w nim i usnąć.
 Nie mogę, łóżko jest puste, zimna pościel nie ugości naszych ciał, nie ukołysze naszej niecierpliwej namiętności, pomarańczowa sypialnia nie wysłucha westchnień, jej smaczny kolor nie wchłonie naszych cieni, nie zatańczą na ścianach. Do pełni jeszcze pół księżyca, wypaliłam papierosa do końca , wyssałam łapczywie jego truciznę , która koi moje nerwy. I usta mam pełne goryczy z niedocałowania, smakują nie pocałunkami, nie smakują mi wcale.
 Idę nie spać, nie idę nigdzie, nie jestem Alicją, nie mam złotego kluczyka , wypij mnie mówią do mnie jedynie, kusząco nalane bielą i różowością butelki z Ekwadoru i Chile. Utonę w nich sama na wpół dnie jednego kieliszka, bez pary...
Reszta się kurwa tłucze gdzieś między mną a Tobą, złudne szczęście we dwoje kupione za świąteczne bony w realu.
 pa i pzdr i nie do zoba...
Nie nigdy, nie teraz, na zawsze kurwa mać, przyprawie Cię pieprze(m), Cię w pół uczucia, niesmaku ciasteczka bez absolut nie napisu.
pa i pozdr i tyle na ten temat...
bez ps. bo nic już nie ma(m) !

kompilacja ruchu...

Nie mogłam przestać o Nim myśleć. udział wyobraźni, inny świat. Nie mogę przestać o nim myśleć, ciągle myślę, nakręcam się... Nie bój się to tylko sen. Nie chcę, nie mogę to zbyt złożona gra, kompilacja ruchu. Powolna demencja, zapominam z entuzjazmem i ulgą. Dotykasz nieśmiało wnętrza moich myśli, nie mogę przestać.

" Jak mogę żyć bez mego życia , jak mogę żyć bez mej miłości..."

Zagrajmy w kompilację miłości, rywalizacja z zawsze z przyjętymi zasadami, pamiętaj. Wypływam na powierzchnię, powoli przebijam swym ciałem błonę powietrza, stawia opór, ale to bez znaczenia. Walczę. Bardzo mi to smakuję, cynamon i jabłko, gorzka słodycz życia. Wyjadam wszystko do końca srebrna łyżeczką na szczęście, sięgam z lubością dna. To moje geny kobiece decydują ostatecznie o ludzkich parametrach somatycznych życia. Napawa mnie to nieopisaną dumą i pychą. Pamiętam Twoje słowa, wyraźnie słyszę je teraz w sobie, " teraz", bardzo głośno wypowiedzany komunikat. Było ciemno, gęsta jak miód noc, moje myśli lepkie od Ciebie. Powiedziałeś "to" i ja byłam, zamilkłeś i mnie nie ma.

Proces to, to co odbywa się pernamentnie w czasie, popatrz na swoje dzieło, czy to nie dziwne i zaskakujące? Takie bardzo fizyczne...Oddycham z trudem, nie mogę przestać myśleć. Po co mi to? Umieram i nie mogę skończyć, tak długo to trwa, jedno ostre cięcie. To czysto egoistyczna, ulotna myśl, której za chwilę nawet nie będę znała. Antycypowana sytuacja końcowa zadania, które ma dla mnie wartość nadrzędną. To nieodparta chęć, wręcz przymus zrozumienia Twoich słów. Straciłam nad tym kontrolę.

Sen, zapadam się miękko , głęboko , jest cicho, słyszę tylko niepewny puls mojego życia. Nieśmiały i dziewiczy, po raz pierwszy wyzwolony z klatki mojego chaosu. Czyste dzwięki otaczają moje ciało, oplatają wielością cieńszych od włosa natarczywych niczym dłonie kochanka impulsów elektrycznych. Dzięki nim czuję cokolwiek, czuję ,że jestem , nie tu i teraz ale naprawdę. To odkrycie przyprawia mnie o dreszcze, konwulsję targają mną niczym atak jakiejś tajemniczej choroby, która zabija mnie komórka po komórce, a jednocześnie jak demiurg, stwórca wszechrzeczy lepi mnie cierpliwie. jak cukiernik dodaje powoli i z namaszczeniem kolejne boleśnie niezbędne ingredjęcje . Cud sztuki kulinarnej życia.

Ja, Ja, Ja...
Mięso, woda, wapń, krew, białko, tłuszcz i najważniejsze, lukier mleczny mojej skóry z cieniutką siateczką żyłek malinowego sosu krwi, niczym wisienka na szczycie tortu. Jak cudzysłów zamykający mnie klamrą kompletności i dopowiedzenia. Jeszcze coś, czy czegoś brakuje ? Ach tak ,zapomniałeś, jak mogłeś ! Patrzę na ciebie z wyrzutem, nadymam wargi jeszcze nie dojżałe do miłości.

Myśl, myśl szybsza niż trzepot rzęs namalowanych przez ciebie grubą kreska zdecydowania i gniewu, a na ich koniuszkach zawiesiłeś od niechcenia, od cierpienia mokre krople mojego nie spełnienia, jak babeczki szklane na świątecznym drzewie.

Cierpię wiec jestem. Czy widzę to dostrzegam ? Nie zawsze. Popatrz na mnie wiec i tchnij iskrę, duszę, myśl. Boże, myślę i nie mogę przestać pragnąć to tak cudownie boli. Ty jednak odwracasz się machinalnie, znudzony, zniecierpliwiony i myślisz- ja pier.... kolejna wprawka i tym razem znowu do bani...

środa, 13 października 2010

Jesień...

Dobry wieczór.
Właściwie to nie chciało mi się dzisiaj pisać, ale ...Impulsem było to co dzieje się za moimi i jak mniemam Twoimi oknami. Piękno, które pyszni się zuchwale, rozbuchana kolorami jesień, na którą tak czekałam. Spacery wśród liści i powietrza pachnącego kurzem. Usłyszałam kiedyś od kogoś, że jesień pachnie najpiękniej, wytrawną suchością liści i traw i umierającym słońcem...
Tak to prawda, On miał rację, niestety ja jej nie czuję i nie mogę jej nawet dotknąć teraz, leżę w łóżku chora, chora tym wszystkim co mnie otacza, mój organizm się w końcu poddał. Pościel pachnie lekami, potem i chorobą . Nie słońcem...
Pewnie jak wstanę to ten magiczny moment przeminie i będzie mnie rano witał tylko deszcz i przejmujący chłód. Sine poranki i ciężkie burzowe chmury przetaczające swe brzemienne od ulewy brzuchy nad moją głową. Mgła, która oblepi swoją  nachalną gęstością szczelnie me ciało. I nie będzie to ochronny kokon szczęścia tylko smutek rezygnacji i przedsionek zimy. Jesień to przedpokój zimy, jakie to ładne...
Miałam nie pisać, jestem chora, ale do Ciebie mi się pisze najchętniej, naj łagodniej, słowa uwalniają się z mojej głowy jak szalone, kiedy piszę do ciebie. Wirują niczym dumna kurzawa, niosąca w swym otumanieniu resztki lata spalone słońcem. Wspomnienia, ciepła Twoich dalekich dłoni, prześwietlone zdjęcia z negatywów naszej przeszłości.
Spacery, lubię spacerować, poszłabym teraz na spacer, może trochę niechętnie jakby z ociąganiem, nieśmiało ale też z lubością, rozkosznie zanurzyłabym się w tej namiętności, jesiennej ciszy. Przeczytałam ostatnio,że kiedy nadchodzi jesień, ludzie chętniej umierają a ci co zostają modlą się tylko do okruchów granitu...Ja nie chciałabym umierać jesienią ,bo to najpiękniejsza pora na życie.
Przytrafiło mi się ostatnio coś co zaskoczyło mnie samą, a wiesz jak mnie trudno zaskoczyć, lżej oddycham, oczy mi błyszcza nie od łez, myśli mam pełne jesieni i jak kasztany o idealnym kształcie gałek ocznych ubranych w dojżałą zieleń turlają się prostymi alejkami . Jestem spokojna a nawet boże wybacz staram się być szczęśliwa, trochę, codziennym szczęściem prasowania koszul o wytartych kołnierzykach, mycia naczyń w letniej wodzie, dusznego gotowania ziemniaków, których obydwoje nie lubimy w kuchni pomalowanej farbą o kolorze dzikiego miodu. Ach te nowomodne nazwy z supermarketu dla współczesnych gospodyń domowych opętanych mnogością kabelków nowomodnych urządzeń elektronicznych tajemniczo mrugających do nich światełkami diod i mnożącymi się swoją wielokrotnością wprost proporcjonalną do zer na kontach ich mężów. Oplatają  ich idealne ciała niczym dłonie kochanków spragnionych skradzionej miłości w hotelowych pokojach, ich puste od znudzenia oczy odbijają kolory ścian splamionych barwami jesieni kiedy w spazmatycznym odruchu rozkoszy otwierają je szeroko myśląc o kolejnym zakupie...
Spacery, jesień tego roku jest nie moja, nie należy do mnie, to nie mój sezon. Jest, ale ukryta za grubą szybą nie moich decyzji.
Szkoda bo rozmowa wśród tak pięknych zapachów byłaby lekka niczym opadające liście i przesycona ich barwami. Słowa krwawiły by nam usta do bólu wymówieniem całego milczenia, które jest w tej przestrzeni między nami...
Dobranoc Miły , może jednak pójdziemy na spacer,może jednak ? Chcesz ?
Nieee...