piątek, 19 listopada 2010

ten jedyny raz o miłości...

pełnia, nie dostrzegam jej...
mam oczy zamglone Tobą...
pełnia, księżyc inkrustuje moje myśli srebrnym kurzem...

pełnia, nie dostrzegam jej...
oczy zlepione słodyczą kłamstw...
pełnia, wy powiedziałam te wszystkie słowa i teraz wybacz...

wypełnia mnie całą...
blade powieki, rośnie pod nimi niemoc...
srebrny kurz piecze boleśnie, niewygodnie mi z samą sobą...

wypełnia mnie całą...
pragnienie, staje się nieznośne...
wypije zatrutą wodę z białych jak śnieg dłoni , bez żalu...

otulam się ramionami...
ciasno, wiążę moją samotność...
by poczuć czyjąś bliskość, nawet tak obcą jak ja sobie sama...

ciepło ma smak...
zimna tarcza księżyca pachnie intensywnie...
podobno tam byli jacyś ludzie, słyszę jak mówią drwiąco dobranoc...



Myśli jak robaki, toczą moje życie, uparcie zżerają czas po kawałku. Trują mój zdrowy rozsądek, fermentem swych odchodów.
 Większość z nich umiera krztusząc się zbyt twardym kawałkiem mojej duszy. I dobrze się dzieje. Tysiące chitynowych pancerzyków. Buduję z nich moją tarcze obronną. Z martwych resztek ich wątłych ciałek, postanowiłam zaprojektować sobie sukienkę, na pożegnalną randkę z nieznajomym.
Mienią się tęczowym blaskiem, wypolerowanym do głębokiej czerni. Jeszcze perły jak mleczne ząbki śmiejącego się dziecka, otulą moją szyję aż do utraty tchu. Aksamitny tusz z tendencją do płaczu, wyostrzy  spojrzenie głęboką zielenią...
 Przykuwam, uwagę, szpilkami ze smoczej skóry. To moja jedyna ekstrawagancja w całej klasycznej pozie. Nie pomalowane usta kuszą obnażonym wstydem. To moje jedyne odstępstwo od reguły dobrego smaku. Pachnę dojżałą słodyczą melona zgodnie z zasadami gry, kobieco, smacznie do zjedzenia na jeden kęs łakomego robaka...
Żadnych okruszków, ani plamki, mała kosteczka z niesmakiem wypluta w gniewie wypowiedzianych słów- nie obarczaj mnie sobą...zbruka bielą czarny asfalt przed jadłodajnią, którą odwiedzimy...
Zdziwiona patrzę na Ciebie, przecież ja tak niewiele ważę. Moje ciało jest nieważkie, zżarły je robaki, puste jak balon. Nie śmiałabym być niczyim ciężarem, nie chciałabym być twoją porażką. Unoszę się ponad to, zobacz, dumnie szybuje prosto w sine niebo...
Czarny asfalt całuje deszcz, bo to jesień przecież..

Brak komentarzy: