czwartek, 18 listopada 2010

między jawą a snem...

Sny miewam dziwne, prorocze, koszmarne, erotyczne, kolorowe, o lataniu, czarno białe. Śni mi się rzeczywistość, która się wydarzy jutro, śnią mi się moje lęki, marzenia rzadziej. Miewam sny niespokojne, chaotyczne, seryjne, niektóre się niestety powtarzają i są to te z gatunku najgorszych, sny, które dzieją się miedzy jawą a snem, między nocą a dniem, na granicy światła i cienia na granicy dwóch światów. Czuje w nich zapachy, mogę namacalnie kogoś dotknąć, rozmawiać z nim, a najgorsze jest to że ludzie których wtedy widzę dotykają mnie, czuje ich zimne lub ciepłe dłonie na swoim ciele, ich oddechy na swojej twarzy, ich ciężar na swoim ciele.

 Jako mała dziewczynka miewałam je regularnie. Budziłam się nad ranem zazwyczaj w okolicach czwartej lub piątej godziny, czując czyjś dotyk, ciężar, obecność... Siadałam na  łóżku, a w jego nogach siedzieli oni lub one, parami lub pojedynczo. Nie były to straszne postaci, przynajmniej kiedy byłam dzieckiem, często czułam ich oddechy na swojej twarzy, niecierpliwe dotykanie, szarpanie za rękaw, głosy, głuche lub bardzo dźwięczne zawsze były uprzejme, smutne, tęskniące, puste oczy bez wyrazu.  Pięknie ubrane, czysto, stroje jakby wykrochmalone, sztywne, kartonowe.

Ale były też momenty, których nie zapmne bo napawały grozą i budziły niekłamany lęk, jakieś ręce zimne, silne żelaznym uściskiem dusiły mnie, kładły się na mnie, kokosiły, złośliwie uśmiechając się, zamykałam wtedy oczy i udawałam, że ich nie ma... Czasem znikały a czasem nie...

Widziałam je potem odległe, schowane za drzewami w moim ogrodzie, ich niemierzone rzesze upodobały sobie zwłaszcza moją ukochaną jabłoń z sekretną dziuplą. Krążyły wokół niej , topiły swoje dłonie w bezmiarze, rozpływały się we mgle...
Czy były to duchy, nie wiem, chyba nie, czasem nazywa się je zmorami, to chyba były one...
Duchy a właściwie ducha widuje regularnie, to postać mojej babci Eugenii, która umarła w domu w, którym teraz mieszkam. Byłam przy jej śmierci, umierała praktycznie na moich rękach...Kończyłam podstawówkę i pamiętam, że miałam do niej ogromny żal bo nie doczekała mojego pójścia do liceum plastycznego. Umarła przed ogłoszeniem wyniku egzaminów, a tylko ona we mnie wierzyła, tylko ona mnie wspierała w mojej decyzji. Widuje ją często kiedy krążę nocą po mieszkaniu, siedzi na TYM miejscu, miejscu prababci, jej , mojej mamy i moim...A teraz ja walczę o to miejsce z moją Lu To miejsce kobiet, szczególne miejsce przy stole z widokiem na całą ulicę. Wszystkie kobiety w mojej rodzinie instynktownie wybierały to właśnie miejsce...

Właściwie to chciałam napisać o tym, że dawno nie miałam tych moich snów, snów na jawie. Cztery dni temu stało się i sen do mnie przyszedł, a właściwie to we śnie przyszedł On. Nigdy nie śniła mi się w ten sposób rzeczywista postać, którą znałam, nigdy i ten sen właśnie był przyczyną mojej ostatniej słabości...

 Sen...

Była noc, ciemna i trochę mglista, jakby nie mogła się zdecydować jak właściwie zaistnieć, jaką szatę ubrać na ten jej czas. Spałam samotnie w moim wielkim łóżku, w mojej smacznej pomarańczowej sypialni, to był mocny sen, bez snów, głęboki, ciężki aż nie do zniesienia. Czułam przytłaczający ciężar grawitacji, przygniatający moje drobne ciało do materaca, boleśnie i bezlitośnie. Powietrze było geste, oddychałam z trudem, można było kroić je nożem i docinać po kawałku godziny do świtu.
Nagle usłyszałam pojedynczy dźwięk dzwonka, takie dryń, tylko jedna osoba tak dzwoniła zawsze do moich drzwi, potem cisza i drzwi otwarły się. Kroki na korytarzu, w salonie potem w zielonym pokoju, cisza, osoba która weszła do mojego domu stała teraz u progu mojej sypialni.
Zamknęłam oczy aż do bólu powiek, otuliłam się szczelnie kołdrą, byłam odwrócona tyłem do postaci, której obecność czułam każda komórką mojego ciała. Bałam się jak nigdy przedtem, byłam przerażona, ale ta nachalna obecność i oczekiwanie tej osoby bym się odwróciła spowodowały, że po prostu musiałam to zrobić.
 Najpierw jednak zapytałam - kto tam ?
 I wtedy usłyszałam ten głos, jego głos - to tylko ja, śpij spokojnie to tylko ja, przyszedłem się pożegnać...
 Boże wybacz mi, odpuść mi wszystkie moje winy, moją pychę, egocentryzm, ignorancję...
Na progu mojej sypialni stał On, ubrany jak zwykle, często tak chodził. Stał i uśmiechał się do mnie tym swoim uśmiechem, tym jedynym szczególnym...
Patrzyłam jak zaczarowana, stał dwa metry ode mnie i uśmiechał się, słyszałam jego oddech czułam ten zapach...Czas zdawał się nie mieć końca...Wypowiedziałam szeptem jego imię i zamknęłam oczy, kiedy je otworzyłam powitała nie tylko ciemność...

nie wiem , naprawdę nie wiem...
co to było, dlaczego...?
nie mam od niego rzadnych wieści od kilu tygodni, nie wiem czy żyje, czy jest zdrowy nic...
zniknął, ja też co prawda nikogo nie pytam, nie mogę...
 nie...
To tylko sen, powtarzam sobie tylko głupi sen...
Tak tylko dlaczego miałam go znów tej nocy...?
Identyczny...
Ciekawe czy kiedy dzisiaj On do mnie znów przyjdzie i ja nie zapomnę zamknąć oczu, będziemy mogli w końcu porozmawiać, tak po prostu ?
Ciekawe ?

właściwie tylko tego bym chciała, słów...
niczego więcej, jak zwykle, słów, które tak pięknie pachną...

Brak komentarzy: