wtorek, 8 lutego 2011

nikt nie powinien odmawiać Prezesowi...

Wczoraj miałam czarowny dzień, dziwne bo nawet mi nie drgnęła powieka, nawet się nie wkurwiłam, nawet cień wątpliwości  nie pojawił się w moim sercu. Chyba po prostu osiągnęłam już pewien pułap zobojętnienia na pewne rzeczy, na życie, na siebie, na uczucia po prostu. Mam tego wszystkiego serdeczne dość, mam na to jak mówią w kręgach, hmmm młodzieżowych wyjebane.

Zaczęło się zgoła niewinnie, porannym płaczem małej Lu...
-Mamin głowa boli, oczka bolą, mamin ja nie chcę iść do szkoły, nie myśl mamin że udaję, źle się czuję i kropka.
No to kurwa ładnie, myślę sobie, ale chuj, dziadki są na górze i chętnie przyjmą moja latorośl pod swoje skrzydła a ja powlokę się zarabiać na lekarstwa. I tak też zrobiłam. W pracy bez ekscytacji, niby, 8 razy zmieniałam pampersa, ze dwa razy któreś z dzieciaków puściło na mnie pawia, raz zostałam ugryziona, kopnięta na przerwie przez przypadek, szarpałam się z psychicznie chorym wyrostkiem też tylko raz i całe szczęście tym razem nie oberwałam krzesłem. Wiec w sumie dzień zaliczam do udanych. Czarownie...

Wróciłam do domu, w tak zwanym miedzy czasie. Cóż za super określenie, między czas. Ciekawe gdzie on się znajduję? Czasem chciałbym utonąć w takim między czasie i o niczym nie myśleć, marzenia, cóż nie spełniają się, wiec w tym oto cudownym czasie pomiędzy robotą w robocie a robotą w domu, wypstrykałam się z góry forsy, płacąc za wodę, prąd i kupując małej Lu buty.
Wróciłam do domu leciutka jak piórko, radosna, niepewna swojej przyszłości do pierwszego marca, ale co mi tam , lajf.
Siedzę, jem z dzieckiem obiad, dzwoni Prezes, że już jedzie, no ok, dziecko jest jego w połowie wiec zapraszam serdecznie :-). Poza tym miał zabrać Lu do dentysty, wiec zabrał. Dwoni po godzinie i radosnym głosem oznajmia mi, że potrzebny ortodonta, mówię, że ok jak trzeba to trzeba...spoko. Lecz najlepsze zachował na koniec, z uśmiechem, który czuje namacalnie tak, że aż wibruje mi w uszach stwierdza, że pani dentystka podejrzewa, że mała ma świnkę, i że natychmiast trzeba jechać z nią do lekarza.
Uwierzcie nawet nie drgnęła mi powieka, nie uszło ze mnie powietrze, pomyślałam tylko, że żegnam się z moją morską wyprawą, że ja nie mogę mieć marzeń i że one komu jak komu to mnie się raczej nie spełniają. Ze spokojem godnym opanowania skazańca przed egzekucją wyguglałam sobie tę nieszczęsną świnkę i już wiedziałam, że dziecko jej nie ma.
Prezesie pomyślałam po co się tak cieszysz i tak pojadę, i tak dziecko jest zdrowe, nie straszne mi Twoje straszenie i Twoja z tego powodu nieskrywana radość. Już nie, nigdy więcej nie...
Przyjechał przejęty, do bulu zadowolony rzucił mi w aucie
- I co to chyba zostajecie w domu , chyba nie weźmiesz Małej teraz nigdzie?!
Pomyślałam sobie no tak przecież Prezesowi się nie odmawia bo po prostu nie i uśmiechnęłam się do swoich myśli. Nie skomentowałam jego radosnej uwagi i pojechaliśmy leczyć nie istniejącą świnkę. Cóż dziecko jest przeziębione to fakt, ale żadnej zwierzęcej choroby nie ma.
Prezes był wyraźnie zawiedziony. Rzuciłam mu tylko patrząc prosto w oczy, że etap wpadania w panikę to ja mam już za sobą. Poparzył na mnie jadowitym wzrokiem  i powiedział
- No tak widzę, a jak tam rachunki za gaz ?
- Cóż mój drogi...
 Odpowiedziałam  ze spokojem
- W tym miesiącu tylko 450 zł. Jestem mega oszczędna.
Popatrzył na mnie z niesmakiem i rozczarowaniem, bo pewnie myślał, że mnie na czymś tragicznym przyłapie, że będę mu płakała w rękaw, że powiem
 -Uratuj mnie bo nie mam forsy...
Powiedziałam jednak, spokojnie
- Mój drogi żyję bardzo oszczędnie i wydaję moje pieniądze z należytym szacunkiem.
Prezes spojrzał na mnie wzrokiem ciskającym pioruny z burzowego nieba i wysyczał
- Tak, musiałem Cię zostawić, żebyś stała się oszczędna i rozsądna.
O męska megalomanio, o zakochanie w sobie... O tak to jest męskie myślenie...Faceci sądzą chyba, że to oni sterują całym światem, mówią i dzieje się, myślą i się stwarza...
Bosze, Prezesie ty myślisz, że to dlatego, że mnie zostawiłeś ja jestem oszczędna, jakie to typowe i niskie...
Nic bardziej mylnego, jestem taka bo chcę, bo mam marzenie, bo taka jestem nie dlatego, że Ty chcesz, Ty Prezes. Nie stworzyłeś mnie znowu, nie pozwolę Ci na to już nigdy. Już nigdy nikomu na to nie pozwolę...

Ktoś mi ostatnio powiedział, nie spodziewaj się, że będę się tobą interesował, zajmował...
O nie nie spodziewam się, o nie...
Nigdy ...
Jestem niezależna, sama o sobie decyduje, nie chcę by ktoś wychowywał mnie czy moje dziecko, robił mi zakupy, płacił rachunki, mówił  co mam mówić, co i do kogo czuć i czy o tym wypada powiedzieć...
Kiedy będę chciała odejść odejdę nawet jeśli to będzie oznaczało śmierć...
Kiedy będę starą kobietą, opłacę sobie miejsce w domu opieki i nikt nigdy nie będzie się czuł zobowiązany trzymać mnie za rękę, robić mi herbatę w nocy czy zmieniać pieluchy...
Kiedy zachoruję pójdę do hospicjum i żadna siła mnie mnie powstrzyma...

brak uczuć procentuje brakiem uczuć, do siebie zwłaszcza...

Ramiona, które będą mnie przytulać pozostaną wolne i to nie dlatego, że nie kocham ale właśnie dlatego, że ta miłość jest we mnie...
nie chcę nikogo wiązać...
ograniczać...
posiadać...
mieć...
chcę kogoś kochać i by ten ktoś kochał mnie...
no może lubił, przynajmniej...
chcę podróżować...
pisać...
żyć...
tak razem ale nie zaborczo...
nie chcę śniadań do łóżka bo nic rano nie jadam...
kawy też mi nie musi robić bo lubię taką po swojemu...
chcę by mnie przytulił, raz, jakbym była tą jedyna na świecie...
by ze mną rozmawiał o wszystkim co nas, nie tylko jego interesuje...
by mnie uważnie słuchał tak jak ja słuchałabym jego...
by mnie szanował tak jak ja szanowałabym jego...
chcę by potrzymał mnie czasem za rękę, na spacerze...
by kochał się ze mną i całował moje skronie...
chcę by patrząc mi w oczy wiedział co myślę i ja nie musiałabym nic mówić...
chcę milczeć przy nim i popłakać się ze śmiechu...

oj kurwa mać, nie chcę złotej klatki...

tak, cóż...
brak uczuć, procentuje brakiem uczuć właśnie...
miałam chyba gorszy dzień...
i w taki gorszy dzień chciałbym móc zadzwonić do niego i powiedzieć
- Przyjedz do mnie i mnie przytul...
nie chciałabym się też nigdy już tego bać...
zawsze się bałam, że to nie wypada, że kogoś sobą obarczam, że jestem nad bagażem, ciężarem...

dziś takie piękne słońce, przespałam prawie cały dzień jak wróciłam z pracy...
ten przedsmak wiosny mnie otumanił...
padło mi na mózg i chyba dlatego to piszę :-)

pieprzona ze mnie egocentryczka...
ale, 15 lat robiłam nawet siku pod czyjeś dyktando więc czasem mam prawo chcieć czegoś dla siebie...
może nie ?
nie wiem ?
brak uczuć procentuje ich brakiem właśnie...
zwłaszcza do samej siebie...

chciałabym zadzwonić i powiedzieć :
- Przytul mnie...
nieee...
nie mam do kogo :-)
ku... mać :DDD

sobota, 5 lutego 2011

adrenalina...

http://www.youtube.com/watch?v=b_ILDFp5DGA&feature=related

czasami tak trudno, tak trudno dostrzec to co najbliżej nas...
ale kto powiedział, że będzie łatwo...
miłość zawsze jest niebezpieczna...

ale przecież dla tej adrenaliny tu jesteśmy...
czyż nie ?
odważnie wiec mówmy kocham Cię, bo jutro może być za późno...

za kilka dni patron epileptyków zagości w śród nas...
ale czy warto czekać ?
nieee ;)

ps.
powiem dziś mojej Lu, że ją kocham :), z resztą mówię jej to w sumie codziennie ...
innych adresatów narazie brak ;)
wszystkim kochającym i kochanym dedykuję utwór powyżej...
tym poszukującym też :)