sobota, 6 listopada 2010

mosty, dzielą czy łączą ?

Szłam jakiś czas temu ulicami miasta, jakiś czas temu...dawno, może mineły dwa miesiące, to był początek jesieni. Szłam do pracy, była 8 rano. Ulice miasta były puste, prawie wymarłe jak z filmu grozy. Budynki nieśmiało wyłaniały się z porannej mgły, ulice lepkie od kurzu, latarnie przeglądały się kałurzach nocnego deszczu przerażone swoją brzydotą gasły oniemiałe i zawstydzone, przerażone brzydotą tego miasta, absurdem tej sytuacji...
Szłam.
Chłód poranka, czułam go na ciele, jeszcze nie pachniało jesienią, jeszcze nie było jej czuć w powietrzu, pachniało czasem pomiedzy, pomiędzy dwoma światami. Czułam ten nieznośny ciężar nieuchronnego końca i zapowiedzi początku, szłam z muzyką na uszach. Jak zwykle jakaś opera, wysokie soprany raniły mija duszę igiełkami żalu, średnie barytony nastrajały mnie melancholicznie, niskie basy uderzały z mocą w moje serce...
Jesień miała nadejść, jeszcze nią nie pachniało, to taki specyficzny zapach, kocham go, choć nie najbardziej na świecie, najbardziej na świecie kocham Twój.

Końcówka lata i początek jesieni mają w sobie coś złowieszczego a jednocześnie magicznego. Kobiety noszą jeszcze letnie sukienki, sandałki z błyszczącymi kamyczkami, odsłaniają lubieżnie ramiona opalizujące balsamem z drobinkami diamentowego pyłu. Udają, że sezon jeszcze się nie skończył, jeszcze trwa i mimo chłodu, od którego sterczą im sutki paradują dumnie eksponując swoje opalone ciała. Kobiety w tych swoich kuszących sukienkach...

Latem mężczyźni zakochują się w tych kobietach, kobietach z pełnym biustem, wąskimi biodrami o długich wygolonych do bólu skóry nogach, smukłych łydkach. Kobiety błyskają bielą zębów, pachną zachęta i pożądaniem, ich kusząca plastikowa uroda działa na samców, są gotowi sięgać dłonią pod każdą z tych tandetnych sukieneczek i wyłuskać z niej wydepilowaną cipkę chętnej dziewczyny. Mężczyźni w lnianych spodniach i koszulkach polo o opalonych torsach gładkich jak marmurowe posągi...

Nienawidzę takich mężczyzn, nienawidzę takich kobiet, nie dlatego, że nimi gardzę i nie dlatego, że nie chciałabym być na ich miejscu, po prostu dlatego że oni są szczęśliwi...
Kiedy już przestaną namiętnie pieprzyć się na tylnej kanapie jego volvo, rozejdą się każde w swoją stronę, bez żalu, problemów, zbędnych myśli kolorujących duszę na czarno. Jak jętki, jednodniowe owady, sparzą się i koniec, spłoną w chwili szybkiej rozkoszy. Zazdroszczę im, też chciałabym nie myśleć, czasami...

Mijałam na ulicy szczęśliwe pary, pary trzymające się za ręce, śmiejące się, całujące.
Nie możesz patrzeć na szczęśliwe pary , z miłości się gnije...

Pada deszcz, minęły dwa miesiące, pada dreszcz, krople z upartym spokojem całują chodnik, on pewnie też nie lubi pocałunków bo krzywi się z niesmakiem spękanymi pytkami pod moimi stopami.
Mężczyźni zakochują się latem w kobiecych cyckach, kobiety ciekawie zerkają na zawartość męskich kąpielówek.
Jak dobrze, że lato się skończyło, tęskniłam do jesieni...

otulam się szczelnie w swój smoczy pancerz niechęci, nie właściwie to nie jest niechęć to coś innego...
odwracam się i wszystko poza mną ...
oczy zamknięte, ale przez moment błyskają zielone szmaragdy, sypią się iskry, elektrycznie...
nie spalę wszystkich mostów...
to niepotrzebne marnotrawstwo kochany...
poukładałam dziś wszystkie książki i znalazłam dwie Twoje...
nie przeczytane słowa dźwięczą mi ciszą w głowie...
odwracam się i wszystko poza mną...

Brak komentarzy: