poniedziałek, 15 listopada 2010

słabość...

a miało byc tak pięknie, cisza i spokój w sercu, budowałam ją cierpliwie dzień po dniu przez blisko trzy miesiące...
dzień po dniu zwalczałam mozolnie brakiem pożądania swoje pokusy, morodowałam sztyletem obojętności swoją słabość, zasypywałam piachem codzieności cierpliwie ziarenko po ziarenku chwil, swoje marzenia...mrzonki, nierealne...
miało być tak pięknie, wydobyłam zakurzony oręż oddalania z przestrzeni niebytu...
bez kropli krwi...
miało być tak pięknie, uspokoiłam się, jeszcze ostatnie okruchy myśli przelewałam na papier raniąc się sama tym co przeminęło, tnąc zieleń oczu na kawałki powolnego zamknięcia...
miało być tak pięknie...
godzinę temu z ulgą zapomnienia myśli miałam pełne akceptacji, pogodziłam się sama ze sobą, jeszcze może niebo w kolorze fioletu, jeszcze może burzowe chmury, jeszcze może zapomniane czarne ptaszysko niepokoju tłukło się gdzieś za grubą szybą przeszłości i już chwytałam w białe dłonie ulotną, zagubioną niteczkę złotą, moją sieć, w którą zaczełam łowić ciche chwile radości niemyślenia, delikatne przebłyski mglistego ukojenia...
miało być tak pięknie...rosło we mnie drzewo silne, zielone o złoto bursztynowej korze, owocach przekrwionych czerwienią rubinową delikatnych i nieśmiałych jeszcze uśmiechów...
brak otępienia zwalał mnie czasem z nóg aż do utraty tchu, mogłam oddychać, hiper wentylacja mojego umysłu powodowała omdlenia, euforyczne stany lekkości i nieważkości myśli...
miało być tak pięknie i wszystko jak krew w piach, wsiąkło w moją rozpacz w jednej niebezpiecznej chwili kiedy pozwoliłam sobie na słabość, nie jestem jednak taka silna, mojemu drzewu brak korzeni, moja kotwica zerwała się szarpana wściekle daleką burzą, która szaleje w innej galaktyce, na skraju moje świata, wciąż widoczna jednak, jaskrawą błyskawicą oświetla obojętnym i zimnym światłem miejsce, do którego skrycie uciekłam...
nie dość się schowałam, włażę jak ślimak bez skorupy i Twoje stopy mnie nie ominą, stopy otulone ciężkimi butami z grubej skóry smoka , fuj, pomyślisz i wytrzesz niecierpliwie buty o zieloną trawę pachnącą słońcem, zieloną trawę w kolorze moich oczu...
jedna chwila słabości, jedna chwila zapomnienia i straciłam pion, szach i mat, sytuacja patowa, bez wyjścia awaryjnego jednak...

Ale bagno...miało być o miłości a nie jest, następnym razem...

Oj neurotuczne to bardzo, ale serce bije mi mocno, za mocno...
Wybaczcie...

To cena, której nie zapłacę, nie stać mnie, za mało zarabiam, gotówka odpada, wezmę to na raty chyba...
Nie stać mnie na przeszczep, amputacja jest mniej kosztowna...
Amputuje sobie to uczucie i po bólu, no nie sama, może to komuś zlecę...
Pozwolę sobie na luksus nonsensu, abstrakcji, jakiś miły doktor, o dużej dozie akceptacji, wynajmę go i po bólu...
Może być doktor nauk wszelakich, byle nie był synem Temidy...
Redaktor mojego serca, literat, poeta, publicysta...
Niech napisze nową historyjkę, może być w odcinkach...
Niech mój świat znów pachnie słowami...
Korektą zajmę się sama...
To takie egocentryczne, wiem...

Niczego już nie położę na szale wagi, a napewno nie swoją szczerość...
Milczenie to złoto...
A Temida jest ślepa...

A miłość to tania dziwka, pójdzie z tym kto da wiecej...
Byłam zbyt biedna, mało zarabiam, stać mnie było tylko na raty...
Zapomniałam o tym i wziełam kredyt...

Raty tak to świetny pomysł, jaka jestem genialna, czerwona Królowa, diablica z jednym rogiem, małpa w klatce opetania...
W jak wariatka ;-)
W jak wolność ;-)
W jak wątpliwości...

Dość !
PS. bo zawsze jest coś jeszcze :-)
nie byłam po prostu nikim ważnym...
teraz to do mnie dotarło...
szkoda, że pozwoliłam sobie na słabość myślenia, że było inaczej...
trudno...
już mam tego dość, sama to sobie zrobiłam i sama dokonam amputacji, anuluje doktora...
sama to zrobię, jak zwykle ;-)

Brak komentarzy: