sobota, 1 stycznia 2011

ból fizyczny nie chemiczny...

Ignorowałam go, od dawna, nie zwracałam uwagi na żadne jego chytre zaczepki, od dłuższego czasu, na słodkie słówka, którymi próbował mamić moje ciało. Odwracałam się gdy nachalnie wzywał mnie do siebie, kiedy krzyczał wściekły, że go olewam...
Odpychałam go od siebie ze wszystkich sił... Walczył zaciekle o swoją własność, miażdżył moje kości czule je krusząc, obejmował żelazną obręczą niemocy...Twierdził, że kocha mnie najbardziej na świecie, że nigdy mnie nie opuści, że zawsze będę jego. Niczym zazdrosny kochanek strzegł mnie przed wolnością, jak twierdził dla mnie zabójczą. Zamykał w złotej klatce otumanienia karmiąc słodkimi pastylkami, po których w nocy nie mogłam spać, opętana hipnotycznie jego silnymi ramionami. Poił moje żyły srebrną igiełką, kropla po kropli wtłaczając w nie nektar zapomnienia...o wszystkim co realne...
Krążyłam potem tygodniami po domu niczym narkomanka szukając w nim ukojenia, oddychałam nim, tęskniłam do niego, pragnęłam by był przy mnie zawsze...
Byliśmy nierozłączni...kochankowie, zawsze ramię w ramię ciało przy ciele...Lecz pewnwgo dnia, kedy to pobił mnie do nieprzytomności umysłu, kiedy nie mogłam już leżeć, stać, siedzieć, przytulić Lu, postanowiłam go zdradzić, stać się zimną obojętną suką...
Nie reagowałam na jego listy, nie odbierałam telefonów...Kiedy wysyłał do mnie sygnały, znienacka bijąc mnie z całą mocą po twarzy, znacząc gwałtownie moje ciało tatuażami siniaków, śmiałam się tylko szyderczo, sycząc mu prosto w oczy - nienawidzę cię, wynocha, mam już kogoś innego...
Spierd....
Odszedł, uwierzył, że go już nie potrzebuję, że potrafię bez niego żyć, oddychać, funkcjonować...
Myślałam, że wygrałam, zwiodłam go...
Tak wiem nie postąpiłam z nim elegancko, tak  znienacka zrywając, byłam podła, mógł czuć się urażony, opuszczony samotny...
tak wiem...
zimna suka ze mnie...
Długo się nie ujawniał, nie odzywał się...
Myślałam, miałam nadzieję, że o mnie zapomniał, cieszyłam się wolnością, mocą decydowania o sobie, o swoim ciele, oddychałam lekko i bez lęku , że mnie dopadnie...
jak ja się myliłam...
Dziś wrócił, zaatakował mnie, ze zdwojoną siłą, tylko się kurwa ukrywał, przegrupował siły...
Spryciaż jeden, skrytobójca...

wiem, czuje to, że mnie organicznie nienawidzi, że pragnie zemsty...
kiedy dziś leżałam i on kołysał mnie w swych twardych ramionach i sączył truciznę w moje żyły, też go znienawidziłam, zniekochałam go, znielubiłam do końca...

Boże nie modlę się do Ciebie bo w Ciebie nie wierzę, ale mam jedna prośbę zabierz go ode mnie, nie pozwól mu mną kierować, ochroń moje ciało bo duszę mam i tak straconą, ale przy najmniej ciało bym mogła iść bez niego, bez bólu, na sanki z dzieckiem, bym mogła wyprasować ubrania, bym mogła zrobić sobie herbatę kiedy poczuję pragnienie, bym mogła żyć, zakochać się, by ktoś mnie pokochał...

PS. za parę tygodni chciałam gdzieś jechać, pooddychać przestrzenią, podarować sobie trochę szczęścia, sobie i mojemu dziecku...to było i jest moje marzenie...
teraz nie wiem, boję się...trochę, podróży...

dlaczego tak się dzieję, że kiedy już kończymy bieg, wyczerpujący, morderczy, kiedy przebiegliśmy cały prawie dystans, widzimy bezpieczną przystań, czujemy zapach morza, wolność i przestrzeń...dopada nas, dopada mnie ten kurwa mać ból ????? Czy ja nigdy nie będę mogła...??? być wolna...

a z resztą zawalczę o to, o to marzenie...dam radę...co mi tam, choćby była to ostatnia rzecz, którą zrobię dla siebie, dla Lu, bo tak bardzo tego pragnę...pokonam go, pokonam mojego nieczułego kochanka, już mu się nigdy nie oddam, nie oddam mu mojego ciała...
zakocham się w kimś innym, tak jak postanowiłam...
i pojadę w moją podróż, pooddychać przestrzenią...
już lepiej, mniej boli, mogę pisać... : ))))))) jupi !!!!!

Pozdrawiam wszystkich w Nowym Roku, szczęścia i miłości ; DDDDDD, niech nic was nie boli !!!!!!
ach i to FIZIS cierpi nie psyche...
z moją psyche jest koncertowo super :-)

Brak komentarzy: