sobota, 25 sierpnia 2012

fiszka nr 3...sklep z cukierkami


jeszcze chwila...
jeszcze chwila...
hmmm...

No tak jest dokładnie szósta, przewidywalna powtarzalność, idealnie co do sekundy, jak co dzień, przewidywalność, moja kotwica dnia. Dzwony z pobliskiego kościoła oznajmiają mi, że wiara czyni cuda, i że Bóg mimo wszystko istnieje, jeśli ktoś w to wierzy jak mawia moja córka. Generalnie wiara jest obecna w moim świecie codziennie od szóstej rano. Wiara i muzyka :)
Pierwsze uderzenie, trochę blaszany dźwięk, serce dzwonu chyba ma skazę, potem następne, rytmicznie i równo, a teraz kuranty i śpiewający pies. O Boże.
Trening czyni mistrza, jest co raz lepszy, ćwiczy przecież codziennie, o dziś zaczyna od wysokich tonów, potem niskie basy i znów wysoko. Jak czarownie, nutka w nutkę, długie, uuu uuu. wyjątkowo drażniące moje uszy. Śpiewający pies
Trzeba wstawać, podnieść rolety, przeciągnąć się. Dziś pewnie zimno, zaraz zaraz, którego to dzisiaj, już listopad, czy jeszcze październik,. Tak, tak kiwam w myślach głową. Tak, tak to konsekwencja życia bez kalendarza.  Rytm mojego życia odmierza śpiewający pies, okres i brak lub istnienie sztormów.
Jeszcze chwila, błagam, zakrywam głowę poduszką, wilgotną od łez. Znowu płakałam w nocy, fuj.
W ogóle tego nie kontroluję, to dzieje się niezależnie od mojej woli, kiedy nadchodzi ten szczególny moment, czas, po prostu płaczę w nocy, nic mi się nie śni tylko te łzy. To takie kłopotliwe, niewygodne i żenujące zarazem. Potem poduszka nieładnie pachnie i muszę ją prać. Mam drugą ale jest mi tak żal że nie ma głowy, którą by przytuliła, że wrzuciłam ją na górną półkę szafy jakiś czas temu i leży tam śmiertelnie na mnie obrażona. Ona pewnie też czeka, wariatka jedna, wierna jak suka na swojego pana, który może nigdy nie powróci. Eee tam...
Pies nie daje za wygraną, uparciuch jeden, nie jest już najmłodszy ale wciąż kierują nim szczenięce nawyki. Pamiętam go jak był tylko biszkoptową kupką futerka na białym śniegu, uczył się jeszcze i czasem nie trafiał w tony. Teraz to prawie psi emeryt. powłóczy czasem nogami, nie dowidzi na jedno oko i zgubił prawie wszystkie zęby ale smaczny  kolor jego sierści nadal sprawia, że robię się głodna.
Śpiewa.
Nigdy rano nie otwieram od razu oczu, leżę z zamkniętymi powiekami kilka chwil, otulam się ramionami by poczuć choć przez moment dotyk, wkładam dłoń w dłoń i prawię czuje Jego palce. Fakturę Jego skóry, ma piękne dłonie, dłonie pisarza lub pianisty, delikatne, wypielęgnowane o długiej płytce paznokcia. A jednocześnie niesamowicie męskie i okrutnie seksowne. Prawie czuje Jego ciepło, prawie...
Leżę tak dłoń w dłoni i dopiero po chwili zdaje sobie sprawę, że ta para  należy tylko do mnie, samotne ręce na czarnym prześcieradle. Mam lekką obsesję na tym punkcie, prześcieradło musi być czarne lub bordowe, na ciemnym tle moje dłonie wyglądają tak bezbronnie i obco jak wycięte z papieru, na ciemnym prześcieradle kiedyś w tej sypialni ślady naszej namiętności, smuga jego spermy jak podpis złożony narzędziem miłości, które sprawiało mi taką rozkosz. Lubię ciemne prześcieradła.
Pies przestał, już się nie zamyślam, che mi się siku, chce mi się jednocześnie pić, muszę się umyć, bose stopy dotykają podłogi, jest ciepła. Tak to już listopad...wstałam i nagły podmuch powietrza postawił moje sutki na baczność. Poczułam mrowienie i delikatne wirki wokół nich, jakby On znowu zataczał małe kółeczka bawiąc się nimi kiedy leżeliśmy zmęczeni seksem.
Śpię nago.  Od pewnego czasu lub w Jego rzeczach. Jakiś czas potem jak tu przyjechałam znalazłam pod łóżkiem karton z Jego rzeczami. Dom był idealnie wyczyszczony, tylko łóżko, czarne prześcieradło i ten karton. Kilka par bokserek, sprane podkoszulki przesiąknięte Jego zapachem, cudowna bielizna nocna, jaka erotyczna.
Dla mnie tak.
Długi okres czasu ich nie prałam, nie mogłam, to wszystko co mi po Nim zostało, stare rzeczy puste brakiem ukochanego ciała, dzięki nim wiedziałam, że istnieje, trzymały mnie w ryzach, stawiały do pionu.
Ale minęło tyle czasu, zapach się ulotnił, sprały się resztki Jego naskórka, nano atomy Jego obecności, mikro cząsteczki Jego ja.
Śpię nago lub w jego rzeczach. By nie zatracić wspomnień kupiłam nawet naszą ulubioną pościel, identyczne ręczniki, koce, talerze i czerwony skórzany narożnik, nie wyszła mi  tylko powtórka plamy po oliwie z Biedronki, a szkoda, miała kształt skrzydła motyla. a teraz jest bez kształtną ciapą, ble.
Ile to czasu już minęło? Jak długo już tu jestem ? Straciłam rachubę.
Dom wygląda prawie jak kiedyś, większość mebli udało mi się odtworzyć, wyszperałam na wyprzedażach stosy identycznych książek, dokonałam zakupu lunety, powiesiłam obrazki na ścianach, zamówiłam podobny kominek...tylko On zniknął, Jego nie umiem wyrzeźbić z zapachu spranej bielizny, z mgły moich wspomnień z moich łez i uczuć, nie umiem...Absolutnie żaden market nie ma Go w swojej ofercie nawet ten wysyłkowy.
Wciąż próbuje, każdego dnia, godziny, minuty i chwili, nie umiem...
Wołam Go co noc niemym krzykiem, szepczę rankiem czułe dzień dobry, w ciągu dnia całuje czubek Jego głowy i w wyjątkowo piękne przed południe siedzę na tej samej ławeczce na molo i opieram głowę o Jego ramię, wkładam swoją dłoń uparcie, w zagłębienie Jego ramienia i szukam tam kojącego ciepła. Odwracam się i migawka wspomnień w moim mózgu robi pstryk i odblask światła na Jego okularach, delikatny uśmiech na Jego wargach, miodowy odcień opalonej skóry, siwe włosy na brodzie i lwia bruzda ... cały On, On
Ile już tu jestem ? Jak długo czekam ? Zapomniałam.
Dzwonek do drzwi.
Dziś ma przyjść ktoś z administracji, znowu kratki wentylacyjne, znowu biorę do ręki długopis i podpisuje się jego nazwiskiem. Facet, który przyszedł, uśmiecha się do mnie i mówi- Coś męża długo nie ma ? Wyjechał za granicę ?
Patrzę na niego i milczę. Nie jestem Jego stałą żoną, matką Jego dzieci. Kim jestem ?
Sezonową panią domu, tymczasową żoną, co jakiś czas kochanką, zawsze przyjaciółką. Jestem.
Czekam.
Podniosłam rolety w salonie, łagodne światło szarego poranka wdziera się do wnętrza, odwracam głowę i widzę Jego cień, zarys Jego ciała, słyszę charakterystyczne stąpanie bosych stóp, światło i moje oczy płatają mi figle. Jego miękka sylwetka przy blacie kuchennym, dłonie do których tak tęsknie kroją chleb, majonez nie masło...
Pachniesz świątecznym ciastem a Twoja sperma ma gorzki posmak - mówię do Ciebie i z rąk wypada mi błękitny talerz, miliony odłamków na podłodze, moje potrzaskane uczucia...
Czekam...
Miewasz takie smutne oczy...

opisując rzeczywistość stwarzamy nowy jej wymiar, kalka wspomnień, wrażeń, ulotnych zapachów, przypadkowych dotknięć, muśnięć, taka jest rzeczywistość lub jeden z jej wymiarów, w tych wymiarach stwarzam Cię wciąż od nowa, buduję Twoje ciało, atom po atomie, litera po literze, przecinki jak zmarszczki na Twojej twarzy, przypadkowe gesty niczym klik klik w klawiaturę... jak zbudować Twój zapach, jak przywołać smak Twojej skóry, mam kościec, oś Twego ciała, kolejne akapity, litera po literze, nie pozbawione błędów zdania i tylko potem jakaś miła pani redaktor, tysiąc kilometrów z tąd ułoży wszystko w zgrabną całość..zredaguje stronice moich uczuć do Ciebie, scali Cię w piękną, idealną harmonię, zepnie klamrą cudzysłowów, ugładzi Twoje niepokoje, ona nie ja, kurwamać..

mechanika ciała, bose stopy na drewnianej podłodze, ślady po piance do golenia, których szukam obsesyjnie...
i nawet pies zaśpiewa jutro rano swoją piosenkę, wszystko jest takie przewidywalne...
najbardziej Twoja nieobecność...
jutro zaszaleję, pojadę do miasta...co za ekstrawagancja :)

2 komentarze:

słodko-winna pisze...

Nieobecność potrafi być tak okrutnie bolesna.

Unknown pisze...

Opisując rzeczywistość stwarzamy tylko jej opis, pod warunkiem, że dostrzegamy i odczuwamy wszystkie wymiary. Tak, to rzadkie, rzadko doświadczane, ale inaczej stwarzamy fikcję.