piątek, 20 lipca 2012

u taty na imieninach...

Ojciec miał imieniny. Przyszli goście. Przyszedł też pan Miecio. Stary kumpel mojego tatki, no nie taki stary... Przyjechał wielkim czarnym, wypasionym autem. Odświętnie ubrany, marynareczka, jasne spodenki, koszula, zalotnie w jego mniemaniu rozpięta, odsłaniając owłosioną klatę. Między włosami plątał się złoty łańcuch, na grubej męskiej dłoni, złoty zegarek, połyskiwał wesoło i rzucał jasne refleksy, mrugając do mnie kusząco. Po którejś wódeczce, zauważyłam z rozbawieniem, że pan Miecio mi się przygląda, rozmarzonym wzrokiem zasnutym mgłą alkoholu.
- A ty taka tu siedzisz samotna...- zagadnął, pochylając w moim kierunku swoje ciało. Pachniał bosko to muszę przyznać. Zawsze miałam słabość do pachnących mężczyzn.
Mój ojciec podchwycił temat.
-Piękną mam córkę - uśmiechnął się całym sobą do pana Miecia - i samotną - dodał zachęcająco.
 Pan Miecio popatrzył znacząco to na mnie, to na mojego tatusia.
-No ładna jesteś, fajniutka, taka, blondyneczka, kompaktowa - rzucił w moją stronę, chytrze się uśmiechając. I dodał- tylko cycuszki masz małe...
- Małe ale przynajmniej mi nie opadną - wypaliłam - niech pan spojrzy, takie małe jabłuszka, na jeden kęs- kontynuowałam- chce pan spróbować...?

Zapadła miażdżąca cisza...nawet było słychać jak cioci Krysi wypadł z ust kawałeczek ciasta i rozpaćkał się malowniczą plamą na bieli obrusa.

Ja siedziałam spokojnie, wpatrując się w głupia minę pana Miecia. Siedziałam w swojej nowej sukience, z amerykańskim dekoltem. Sukience, która więcej w sumie odsłania niż zasłania. Umalowana, z krwisto czerwonymi paznokciami, włosami zakręconymi w loki, misternie ufryzowanymi, ustami jak maliny nabrzmiałymi jakby miały eksplodować, zimnymi oczami skrytymi za firanką starannie wytuszowanych rzęs. Jak teatr to teatr, jak imieniny ojca , to imieniny. Sukienka w kolorze zgniłej zieleni, satynowa, błyszcząca, mocno wycięta na plecach. W stylu Merlin, obcisła góra, ogromny dekolt, odsłaniający te moje małe cycuszki, rozkloszowana dołem, piękna...Tylko ten kolor...specjalnie taki wybrałam, zgniła zieleń. Taka jak zgniłe jest moje życie, zepsute bo ja sama zepsuta. Dałam za nią całe 19 zeta na allegro.

Roześmiałam się głośno, jak to tylko ja potrafię, odchylając głowę do tyłu. Misterne loczki i miękkie fale włosów połaskotały powietrze wokół mojej głowy. Cisza pękła. Rozprysła się w tym moim śmiechu na tysiące kawałeczków, potoczyła po dywanie perliście, odbiła do ścian, niczym srebrne dzwoneczki.  Moje białe zęby otulone czerwienią ust, lśniły niczym perły. Wypiłam kieliszek wódki i wyszłam. Widziałam jeszcze kątem oka jak pan Miecio starł ze skroni stróżkę potu i wytarł ją obrzydliwym gestem, którego wyjątkowo nie znoszę u mężczyzn o swoją drogą niewątpliwie marynarkę...
Jeszcze się nieznacznie uśmiechnęłam do niego, z politowaniem i stukając obcasami zeszłam na dół.

Nie chcę pana Miecia w moim życiu, niech spieprza tą swoją czarną jak skrzydła kruka limuzyną, niech zabiera swoje łańcuchy, potencjalne miliony, wakacje na Karaibach...niech spieprza...nie chcę pana Miecia, nikogo nie chcę...
bo nikt nie chce mnie...

siedziałam w kuchni, patrzyłam na ulice, na mijające mój dom samochody, na mijające mnie życie...i myślałam o jednym mężczyźnie, który tak pięknie pachniał, że moja słabość przerodziła się w miłość jak tylko zaczerpnęłam jego zapach w swoje nozdrza...oddychałabym nim całe życie, gdyby tylko mi pozwolił...

3 komentarze:

słodko-winna pisze...

Miny biesiadników pewnie były bezcenne:)))

Unknown pisze...

Bo ludzie myślą, że najlepsze kasztany są na Place Pigalle w jakichś dalekich paryżach. Zapominają, że bilet tam, do Pigalle, kosztuje raptem stówę :)

Anonimowy pisze...

Z tego co widziałam na Placu Pigalle nie ma żadnych kasztanów, co najwyżej popcorn, a i sam Plac pozostawia wiele do życzenia :)

Czy to warto, żeby „chciał Cię NIKT” ? Czy nie lepiej, żeby chciał Cię KTOŚ, kto będzie zachwycony faktem, że Ty go zechciałaś ?