piątek, 31 sierpnia 2012

?

dlaczego jestem taka nieśmiała ?
i nie umiem mówić o uczuciach ?
otwarcie...
jak normalny człowiek...
nie umiem mądrze kochać...

czwartek, 30 sierpnia 2012

fiszka nr 5...tak wiem idzie jesień, co poradzić...



Nawet wiosna się wściekła i ma nas w dupie.
Zimno, moje granatowe szpilki stoją obrażone od nienoszenia, sukienki zwiesiły szwy na kwintę i puste brakiem mego ciała stroją miny w szafie. Fukają na wieszaki, które chudymi żałośnie ramionami próbują objąć je czule i na swój pokręcony sposób pocieszyć.
Prawie słyszę te złośliwe szepty pod moim adresem - kupiła nas, a teraz nie nosi, nigdzie nie wychodzi, z nikim się nie spotyka...a my pragniemy się pokazać światu, chcemy poczuć zapach jej perfum, kurwa, niech pobrudzi nas pudrem, nawet nie musi przepraszać, tęsknimy za światłami wieczornych ulic, żeby ona w końcu posadziła swój tyłek w nas ubrany, na jakieś skórzanej kanapie drogiego auta jak zwykła to robić kiedyś i zawiozła nas w jakieś ciekawe miejsce, dusimy się w tej szafie, umieramy, ratunku...tęsknimy za smakiem wina i zapachem mentolowych fajek, okruszkami ciastek, nawet plama z sałatki z wędzonego łososia byłaby pożądana w tej tragicznej sytuacji...bla, bla, bla...
Drwią ze mnie bezlitośnie, pieprzone małpy...
Chichoczą ironicznie...
Syczę do nich przez zaciśnięte zęby - cicho podłe zołzy, wredne suki, cicho, spać, bo was wywalę na śmietnik i po krzyku, na diabła mi jesteście, małe czarne, małe szare, granatowe...na diabła, nie lubię was...
nie ma tych dłoni co by was ze mnie niecierpliwie zdarły, więc jesteście bez użyteczne, równie dobrze mogłabym mieć w szafie worki na śmieci, precz !!!
Wciskam ze złością głowę pod poduszkę, okrywam się kołdrą bo kurewsko mi zimno.

Nawet nie chce mi się płakać, bo to takie banalne i trąci złym smakiem. Wolę się pozłościć, to bardziej konstruktywne w moim przypadku !!!!
Wrrrrr
 !!!!!

Tak wiosna się wściekła, ja nie mogę pisać...



Nawet wiosna się wściekła i ma nas w dupie.
Tego lata...


  ps. wpis na dziś- abra cadabra...
dzisiaj usłyszałam od takiego jednego faceta, że jestem piękna i niezwykła...nuda, wyświechtany tekst, ciekawe na czym tak naprawdę ta moja niezwykłość polega ? ja to wiem, ale czy oni to wiedzą ? i jeszcze od kogoś innego, między wierszami, że jestem wredną suką...takie sprzeczne komunikaty, o jej ! 
jestem smutna...
wracam do pracy do klasztoru, to mnie dołuje, ale tylko na miesiąc, całe szczęście...lubię czarny kolor ale tylko na sobie i bez przesady, niestety to powrót do punktu wyjścia...kurwa mać, czy w moim życiu nie ma kroku do przodu !!!!
jestem wściekła...
zemdlałam dziś, spektakularnie i tragicznie, na ulicy...
jestem...a nie wiem...kim ja jestem ?
sobą jestem...
niezwykle piękną wredną istotą, ha, ha , ha...

ślepa furia, bezrozumna...
w tej furii Cię kocham i ch...z tym !!!!!


wtorek, 28 sierpnia 2012

fiszka nr 4...


Miałam dzisiaj jechać do miasta, popełnić niewybaczalną ekstrawagancję w moim idealnym, wygładzonym, pozbawionym niespodzianek grafiku dnia. Pojechać do miasta.

 Lubię Gdańsk, mam do niego sentyment. Pamiętam jak pierwszy raz tu byłam chyba w trzeciej klasie liceum plastycznego. Wycieczka klasowa, czy coś w tym stylu. Tak chyba wycieczka. Bo szperam w zakamarkach pamięci i widzę nas wszystkich na Długim Targu, obok Dworu Artusa. Zabytek architektury, który koniecznie trzeba było zaliczyć.
Zaliczyliśmy podczas tej wycieczki nie jedną rzecz niekoniecznie zabytkową. Niektórzy nawet kilka razy i dzięki temu udało im się pozbyć kłopotliwego ciężaru dziewictwa. Zaliczyliśmy też oprócz naszych ciał  nie jedno wino wypite na strychu domu- schroniska, w którym mieliśmy noclegi. Wybraliśmy strych bo w piwnicach ponoć straszyło. Na dzień dobry jeden facetów z obsługi schroniska poczęstował nas jak zatrutym tortem cudownie, niebezpiecznie, polukrowaną historyjką dotyczącą tego miejsca. Mianowicie w okresie miedzy wojennym mieścił się tam przytułek dla bezdomnych sierot, również narodowości żydowskiej i w pierwszych miesiącach wojny owe sieroty zostały zamordowane w piwnicach tego domu. Nie wiem ile w tym było prawdy, w sumie część tej opowieści zatarła się w mojej głowie i pamiętam tylko, że jakieś niewinne dziecięce duszyczki tłoczą się do dziś dzień w ciemnych i ciasnych piwnicach i straszą...  i my banda bezczelnych rozbuchanych hormonami małolatów baliśmy się tego okrutnie.
Jest jeszcze jedno nie tak makabryczne wspomnienie związane z tamtym czasem i ono ukształtowało całe moje życie aż do dzisiejszego dnia.
Na tej wycieczce wybraliśmy się z D. na mały samotny rekonesans mrocznymi uliczkami Gdańska i nie były to utarte szlaki wycieczkowe, broń panie Boże. Pamiętam, że noc była wyjątkowo ciepła i mocno księżycowa. Chodziliśmy trzymając się za ręce w milczeniu. Trochę się całowaliśmy jak zwykle, D. nawet posunął się krok dalej i włożył mi swoją wielką dłoń pod spódnicę w celu odszukania tajemnicy mojego istnienia ale oznajmiłam mu ze śmiechem dźwięczącym jak tysiąc srebrnych dzwoneczków żeby sobie dał spokój bo mam okres. Mnie to nie szczególnie przeszkadzało, uważam że seks  podczas okresu jest równie interesujący i ciekawy jak i kiedy go nie ma, ale D. był młodym chłopcem i w pobliżu nie było źródła wody by mógł sobie umyć potem palce więc cofnął dłoń i poszliśmy dalej.
Zaszliśmy aż nad Motławę i tam na jednej z wystaw sklepu z magią czyli z książkami wypatrzyłam egzemplarz "Mistrza i Małgorzaty". Bardzo chciałam mieć tę książkę, było to wyjątkowo piękne wydanie i bardzo stare.
Następnego dnia gdzieś tak w porze obiadowej książka trafiła do mich dłoni. D. kupił mi ją zapożyczając się okrutnie chyba, mam taką nadzieje, że nie zrobił nic gorszego, np. nie sprzedał antykwariuszowi swojego młodego cudownie grzesznego ciała by zrobić swojej muzie czyli mnie, przyjemność. W każdym  razie mniej więcej w tamtym czasie stałam się Małgorzatą, którą jestem do dziś.
Książki już nie mam, utonęła podczas powodzi stulecia czy tysiąclecia ale wspomnienia tamtych momentów są w mojej głowie wciąż żywe. Smak tamtych chwil mam na języku, pod skórą. Niecierpliwy i zachłanny dotyk dłoni przyszłego malarza chciwie pożerający centymetry mojej skóry na udzie czuję do teraz. Gorący i palący jak pieczęć, jak tatuaż. i prawie czuję rozkosz i spełnienie, którego wtedy jeszcze z powodu tych dłoni nie doznałam.
Pamiętam, że kiedyś, miałam podobną sytuacje. Tylko dłonie, które mnie dotykały należały do Niego, do mojego przyjaciela. Też miałam okres i przecież też byliśmy w Gdańsku. Tylko, że jemu nie przeszkadzała moja nie dyspozycja, kochał się ze mną i dawał mi rozkosz goszcząc we mnie wielokrotnie a ja jakby w odwecie lub w podzięce, za każdym razem robiłam mu to co On lubi najbardziej...i tak wet za wet jakbyśmy walczyli ze sobą ...wet za wet raz za razem...krwawe łowy. Ale On nie był tym chłopcem z przed lat a ja nie byłam już zwariowaną niemiłosiernie małolatą.
On jest dorosłym mężczyzną a ja kobietą, która za nim tęskni...
Gdybym wtedy wiedziała jakie następstwa  przyniesie owa walka, ta noc, robiłabym to tysiąc razy intensywnej by się w tej walce zatracić albo uciekłabym od razu...

nie, nie dzisiaj, nie będę dzisiaj o tym myśleć, robię sobie wolne od myślenia...

Odgoniłam natarczywą myśl zdecydowanym gestem dłoni, jak wyjątkowo naprzykrzającą się muchę. Najchętniej złapałabym za packę i zabiłabym ją gdybym taką packę na muchy- myśli miała.
Ale pozbawiona tego oręża zamknęłam szybko oczy policzyłam do dziesięciu i ubrana w mała czarną, wysokie szpilki i biały płaszcz zatrzasnęłam z głuchym łoskotem drzwi apartamentu i zeszłam energicznym krokiem do garażu. Otworzyłam drzwi od mojego auta i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Natychmiast odezwał się do mnie silnik, co za przyjemne mruczenie.
Niezbyt często pozwalam sobie na luksus jazdy samochodem, nie dlatego, że nie mam forsy, fosy mam do obrzygania dużo, książki sprzedają się znakomicie i okrągła sumka na moim koncie rośnie w zastraszającym tempie ale dlatego, że bardzo kocham ten samochód i boję się o niego strasznie. Sportowa Mazda RXI III, matowy czarny lakier, skórzane kremowe siedzenia, drewniany kokpit, moje marznie. Wszystko było na zamówienie, określiłam dokładnie o co mi chodzi i mili panowie w miłym, koszmarnie drogim warsztacie przerobili auto według mojego projektu.
Kocham ten samochód jak samą siebie, mocny podrasowany silnik może zbyt mocny jak na jej zgrabną sylwetkę, trochę przypominał mnie samą. Drobne ciało i upchnięte wewnątrz pod skórą ogromne smocze serce. Ogromne smocze serce po skórą.
Auto mruczało przymilnie, pstryknęłam pilotem od drzwi garażowych i zgrabnie wyjechałam na parking przed willę. Moje auto budziło zawsze zachwyt albo zdziwienie mieszkańców tego miejsca. Prezentowało się niezwykle egzotycznie wśród ich wielkich i zbyt mocno wypasionych, wielorodzinnych jak szeregowe domy aut. Ale miałam to w dupie delikatnie mówiąc.
Wyjechałam przez bramę i skręciłam w ciasną uliczkę. Jeszcze moment a będę mogła dodać gazu. Jak jak kochałam szybką jazdę, za kierownicą robiłam się mocno nieobliczalna i czasem słono za to płaciłam. Jadąc ulicą uśmiechałam się do swoich myśli. Ach gdyby teraz mogli mnie zobaczyć ludzie z mojej przeszłości kiedy to byłam tylko i wyłącznie pasażerem uparcie twierdząc, że nie ma takiej siły która zmusiłaby mnie do kierowania samochodem. Ta siła nazywała się forsa i miała kształt mojej mazdy. Po prostu brakowało mi narzędzia i tyle. Teraz je mam i rozkoszuję się każdą chwila jego posiadania.
No to jazda . Był piękny, słoneczny, listopadowy dzień. Nic nie zapowiadało tego co miało się stać, nic...

i kiedy to się stało stanął mi przed oczami jeden z moich ulubionych obrazów, które z nabożną obsesją oglądam kiedy tylko jestem tutaj...
Sąd Ostateczny Hansa Memlinga...

o mój boże...uśmiałam się serdecznie to czytając...ale bzdety :)...to jest dokładnie o niczym :), piękne

ps. nie chcę mi się gadać z nikim...nie widzę powodu ...mąż mojej znajomej umiera, ma 81, ona 54...życie jest ogólnie chujowe, a związki do dupy, dziś moja inna dawna znajoma powiedziała mi z troską w głosie, że jestem przygaszona, odpowiedziałam jej, że nie prawda...chyba nie dała się oszukać, powiedziała, że zna mnie od 15 lat w takim stanie mnie jeszcze nie widziała, w takim złym...a gówno...z resztą kogo ja próbuje oszukać ? siedziałam przed nią wymalowana, w różowej bluzeczce z falbankami, w szpilkach, blond włoskach wyczesanych do przesady staranie, ciemne paznokcie...mój boże..ubrana byłam nawet w swój jedyny niepowtarzalny uśmiech z cyklu- nic się nie dzieje...eee taaamm, wracałam do domu na piechotę, taki piękny dzień a ja gasnę, z chwili na chwilę...

nie boję się tego co będzie, boję się tego co było i tego co jest...

sobota, 25 sierpnia 2012

fiszka nr 3...sklep z cukierkami


jeszcze chwila...
jeszcze chwila...
hmmm...

No tak jest dokładnie szósta, przewidywalna powtarzalność, idealnie co do sekundy, jak co dzień, przewidywalność, moja kotwica dnia. Dzwony z pobliskiego kościoła oznajmiają mi, że wiara czyni cuda, i że Bóg mimo wszystko istnieje, jeśli ktoś w to wierzy jak mawia moja córka. Generalnie wiara jest obecna w moim świecie codziennie od szóstej rano. Wiara i muzyka :)
Pierwsze uderzenie, trochę blaszany dźwięk, serce dzwonu chyba ma skazę, potem następne, rytmicznie i równo, a teraz kuranty i śpiewający pies. O Boże.
Trening czyni mistrza, jest co raz lepszy, ćwiczy przecież codziennie, o dziś zaczyna od wysokich tonów, potem niskie basy i znów wysoko. Jak czarownie, nutka w nutkę, długie, uuu uuu. wyjątkowo drażniące moje uszy. Śpiewający pies
Trzeba wstawać, podnieść rolety, przeciągnąć się. Dziś pewnie zimno, zaraz zaraz, którego to dzisiaj, już listopad, czy jeszcze październik,. Tak, tak kiwam w myślach głową. Tak, tak to konsekwencja życia bez kalendarza.  Rytm mojego życia odmierza śpiewający pies, okres i brak lub istnienie sztormów.
Jeszcze chwila, błagam, zakrywam głowę poduszką, wilgotną od łez. Znowu płakałam w nocy, fuj.
W ogóle tego nie kontroluję, to dzieje się niezależnie od mojej woli, kiedy nadchodzi ten szczególny moment, czas, po prostu płaczę w nocy, nic mi się nie śni tylko te łzy. To takie kłopotliwe, niewygodne i żenujące zarazem. Potem poduszka nieładnie pachnie i muszę ją prać. Mam drugą ale jest mi tak żal że nie ma głowy, którą by przytuliła, że wrzuciłam ją na górną półkę szafy jakiś czas temu i leży tam śmiertelnie na mnie obrażona. Ona pewnie też czeka, wariatka jedna, wierna jak suka na swojego pana, który może nigdy nie powróci. Eee tam...
Pies nie daje za wygraną, uparciuch jeden, nie jest już najmłodszy ale wciąż kierują nim szczenięce nawyki. Pamiętam go jak był tylko biszkoptową kupką futerka na białym śniegu, uczył się jeszcze i czasem nie trafiał w tony. Teraz to prawie psi emeryt. powłóczy czasem nogami, nie dowidzi na jedno oko i zgubił prawie wszystkie zęby ale smaczny  kolor jego sierści nadal sprawia, że robię się głodna.
Śpiewa.
Nigdy rano nie otwieram od razu oczu, leżę z zamkniętymi powiekami kilka chwil, otulam się ramionami by poczuć choć przez moment dotyk, wkładam dłoń w dłoń i prawię czuje Jego palce. Fakturę Jego skóry, ma piękne dłonie, dłonie pisarza lub pianisty, delikatne, wypielęgnowane o długiej płytce paznokcia. A jednocześnie niesamowicie męskie i okrutnie seksowne. Prawie czuje Jego ciepło, prawie...
Leżę tak dłoń w dłoni i dopiero po chwili zdaje sobie sprawę, że ta para  należy tylko do mnie, samotne ręce na czarnym prześcieradle. Mam lekką obsesję na tym punkcie, prześcieradło musi być czarne lub bordowe, na ciemnym tle moje dłonie wyglądają tak bezbronnie i obco jak wycięte z papieru, na ciemnym prześcieradle kiedyś w tej sypialni ślady naszej namiętności, smuga jego spermy jak podpis złożony narzędziem miłości, które sprawiało mi taką rozkosz. Lubię ciemne prześcieradła.
Pies przestał, już się nie zamyślam, che mi się siku, chce mi się jednocześnie pić, muszę się umyć, bose stopy dotykają podłogi, jest ciepła. Tak to już listopad...wstałam i nagły podmuch powietrza postawił moje sutki na baczność. Poczułam mrowienie i delikatne wirki wokół nich, jakby On znowu zataczał małe kółeczka bawiąc się nimi kiedy leżeliśmy zmęczeni seksem.
Śpię nago.  Od pewnego czasu lub w Jego rzeczach. Jakiś czas potem jak tu przyjechałam znalazłam pod łóżkiem karton z Jego rzeczami. Dom był idealnie wyczyszczony, tylko łóżko, czarne prześcieradło i ten karton. Kilka par bokserek, sprane podkoszulki przesiąknięte Jego zapachem, cudowna bielizna nocna, jaka erotyczna.
Dla mnie tak.
Długi okres czasu ich nie prałam, nie mogłam, to wszystko co mi po Nim zostało, stare rzeczy puste brakiem ukochanego ciała, dzięki nim wiedziałam, że istnieje, trzymały mnie w ryzach, stawiały do pionu.
Ale minęło tyle czasu, zapach się ulotnił, sprały się resztki Jego naskórka, nano atomy Jego obecności, mikro cząsteczki Jego ja.
Śpię nago lub w jego rzeczach. By nie zatracić wspomnień kupiłam nawet naszą ulubioną pościel, identyczne ręczniki, koce, talerze i czerwony skórzany narożnik, nie wyszła mi  tylko powtórka plamy po oliwie z Biedronki, a szkoda, miała kształt skrzydła motyla. a teraz jest bez kształtną ciapą, ble.
Ile to czasu już minęło? Jak długo już tu jestem ? Straciłam rachubę.
Dom wygląda prawie jak kiedyś, większość mebli udało mi się odtworzyć, wyszperałam na wyprzedażach stosy identycznych książek, dokonałam zakupu lunety, powiesiłam obrazki na ścianach, zamówiłam podobny kominek...tylko On zniknął, Jego nie umiem wyrzeźbić z zapachu spranej bielizny, z mgły moich wspomnień z moich łez i uczuć, nie umiem...Absolutnie żaden market nie ma Go w swojej ofercie nawet ten wysyłkowy.
Wciąż próbuje, każdego dnia, godziny, minuty i chwili, nie umiem...
Wołam Go co noc niemym krzykiem, szepczę rankiem czułe dzień dobry, w ciągu dnia całuje czubek Jego głowy i w wyjątkowo piękne przed południe siedzę na tej samej ławeczce na molo i opieram głowę o Jego ramię, wkładam swoją dłoń uparcie, w zagłębienie Jego ramienia i szukam tam kojącego ciepła. Odwracam się i migawka wspomnień w moim mózgu robi pstryk i odblask światła na Jego okularach, delikatny uśmiech na Jego wargach, miodowy odcień opalonej skóry, siwe włosy na brodzie i lwia bruzda ... cały On, On
Ile już tu jestem ? Jak długo czekam ? Zapomniałam.
Dzwonek do drzwi.
Dziś ma przyjść ktoś z administracji, znowu kratki wentylacyjne, znowu biorę do ręki długopis i podpisuje się jego nazwiskiem. Facet, który przyszedł, uśmiecha się do mnie i mówi- Coś męża długo nie ma ? Wyjechał za granicę ?
Patrzę na niego i milczę. Nie jestem Jego stałą żoną, matką Jego dzieci. Kim jestem ?
Sezonową panią domu, tymczasową żoną, co jakiś czas kochanką, zawsze przyjaciółką. Jestem.
Czekam.
Podniosłam rolety w salonie, łagodne światło szarego poranka wdziera się do wnętrza, odwracam głowę i widzę Jego cień, zarys Jego ciała, słyszę charakterystyczne stąpanie bosych stóp, światło i moje oczy płatają mi figle. Jego miękka sylwetka przy blacie kuchennym, dłonie do których tak tęsknie kroją chleb, majonez nie masło...
Pachniesz świątecznym ciastem a Twoja sperma ma gorzki posmak - mówię do Ciebie i z rąk wypada mi błękitny talerz, miliony odłamków na podłodze, moje potrzaskane uczucia...
Czekam...
Miewasz takie smutne oczy...

opisując rzeczywistość stwarzamy nowy jej wymiar, kalka wspomnień, wrażeń, ulotnych zapachów, przypadkowych dotknięć, muśnięć, taka jest rzeczywistość lub jeden z jej wymiarów, w tych wymiarach stwarzam Cię wciąż od nowa, buduję Twoje ciało, atom po atomie, litera po literze, przecinki jak zmarszczki na Twojej twarzy, przypadkowe gesty niczym klik klik w klawiaturę... jak zbudować Twój zapach, jak przywołać smak Twojej skóry, mam kościec, oś Twego ciała, kolejne akapity, litera po literze, nie pozbawione błędów zdania i tylko potem jakaś miła pani redaktor, tysiąc kilometrów z tąd ułoży wszystko w zgrabną całość..zredaguje stronice moich uczuć do Ciebie, scali Cię w piękną, idealną harmonię, zepnie klamrą cudzysłowów, ugładzi Twoje niepokoje, ona nie ja, kurwamać..

mechanika ciała, bose stopy na drewnianej podłodze, ślady po piance do golenia, których szukam obsesyjnie...
i nawet pies zaśpiewa jutro rano swoją piosenkę, wszystko jest takie przewidywalne...
najbardziej Twoja nieobecność...
jutro zaszaleję, pojadę do miasta...co za ekstrawagancja :)

piątek, 24 sierpnia 2012

fiszka nr 2. nic nowego...


dni mijają...
obok...

jestem napięta jak struna...
w brzuchu bynajmniej nie łaskotanie motyla...

jestem jak struna...
bezdzwięczna...

nie szarp...
bo pęknę...

dotykaj delikatnie...
poproszę...

słyszysz muzykę...
słyszysz ?

wygraj mnie ...
do utraty tchu...

do ostatniej nuty...
to melodia dla ciebie...