niedziela, 29 lipca 2012

kolor osobowości...

stoję przed lustrem i patrzę na siebie...
stoję przed lustrem i zastanawiam się czy zmiana koloru włosów spowodowała tak drastyczną zmianę w mojej osobowości...
dawni przyjaciele mnie nie poznają, jakie to śmieszne, stałam ostatnio na polnej drodze zamyślona i zasłuchana w płynącą w moje uszy melodię i tuż obok mnie przejechało auto, przejechało i po chwili wróciło, z auta wychyliła się głowa i krzyknęła zdumiona - E. to ty ! Och, wsiadaj, nie poznałam cię...
może to ten kolor, może to różowe słuchawki w kształcie serduszek, które dostałam od przyjaciółki ?

nikt mnie nie poznaje...
właśnie wróciłam z pobytu w górach, byłam wśród dawno nie widzianych przyjaciół i byłam a jakbym to nie była ja, nie to, że było źle...było fantastycznie, ale reakcje ludzi były skrajnie różne...

stoję teraz przed lustrem i patrzę na moja opaloną buzię i blond włosy...
to nie jestem ja...opalona buzia jest ok ale, coś mi tu nie pasuje

nikt mnie nie poznaje, nawet ja sama siebie :)
zmiana jest drastyczna, jestem niespokojna, rozedrgana...
muszę chyba wrócić do siebie samej, fryzjera mam dom dalej...
zastanawiam się

nienawidzę siebie jako blondynki, męczy mnie to...
mam osobowość brunetki z krótkimi włosami...
zdecydowanie :)

ps. choć no sama już nie wiem, może się jeszcze namyślę bo dawno nie widziany "przyjaciel " kiedy siedziałam tak przed nim w swojej malinowej sukience i przebrana w te blond loczki, popatrzył na mnie i pierwsze słowa jakie do mnie wypowiedział brzmiały - pięknie wyglądasz...platynowy blond, no, no...i uśmiechnął się tym swoim zaczarowanym uśmiechem...
tuż przed tym, przespacerował się metr ode mnie nie poznając mnie wcale...lubię go, pachnie lenorem :)

zastanawiam się

piątek, 20 lipca 2012

u taty na imieninach...

Ojciec miał imieniny. Przyszli goście. Przyszedł też pan Miecio. Stary kumpel mojego tatki, no nie taki stary... Przyjechał wielkim czarnym, wypasionym autem. Odświętnie ubrany, marynareczka, jasne spodenki, koszula, zalotnie w jego mniemaniu rozpięta, odsłaniając owłosioną klatę. Między włosami plątał się złoty łańcuch, na grubej męskiej dłoni, złoty zegarek, połyskiwał wesoło i rzucał jasne refleksy, mrugając do mnie kusząco. Po którejś wódeczce, zauważyłam z rozbawieniem, że pan Miecio mi się przygląda, rozmarzonym wzrokiem zasnutym mgłą alkoholu.
- A ty taka tu siedzisz samotna...- zagadnął, pochylając w moim kierunku swoje ciało. Pachniał bosko to muszę przyznać. Zawsze miałam słabość do pachnących mężczyzn.
Mój ojciec podchwycił temat.
-Piękną mam córkę - uśmiechnął się całym sobą do pana Miecia - i samotną - dodał zachęcająco.
 Pan Miecio popatrzył znacząco to na mnie, to na mojego tatusia.
-No ładna jesteś, fajniutka, taka, blondyneczka, kompaktowa - rzucił w moją stronę, chytrze się uśmiechając. I dodał- tylko cycuszki masz małe...
- Małe ale przynajmniej mi nie opadną - wypaliłam - niech pan spojrzy, takie małe jabłuszka, na jeden kęs- kontynuowałam- chce pan spróbować...?

Zapadła miażdżąca cisza...nawet było słychać jak cioci Krysi wypadł z ust kawałeczek ciasta i rozpaćkał się malowniczą plamą na bieli obrusa.

Ja siedziałam spokojnie, wpatrując się w głupia minę pana Miecia. Siedziałam w swojej nowej sukience, z amerykańskim dekoltem. Sukience, która więcej w sumie odsłania niż zasłania. Umalowana, z krwisto czerwonymi paznokciami, włosami zakręconymi w loki, misternie ufryzowanymi, ustami jak maliny nabrzmiałymi jakby miały eksplodować, zimnymi oczami skrytymi za firanką starannie wytuszowanych rzęs. Jak teatr to teatr, jak imieniny ojca , to imieniny. Sukienka w kolorze zgniłej zieleni, satynowa, błyszcząca, mocno wycięta na plecach. W stylu Merlin, obcisła góra, ogromny dekolt, odsłaniający te moje małe cycuszki, rozkloszowana dołem, piękna...Tylko ten kolor...specjalnie taki wybrałam, zgniła zieleń. Taka jak zgniłe jest moje życie, zepsute bo ja sama zepsuta. Dałam za nią całe 19 zeta na allegro.

Roześmiałam się głośno, jak to tylko ja potrafię, odchylając głowę do tyłu. Misterne loczki i miękkie fale włosów połaskotały powietrze wokół mojej głowy. Cisza pękła. Rozprysła się w tym moim śmiechu na tysiące kawałeczków, potoczyła po dywanie perliście, odbiła do ścian, niczym srebrne dzwoneczki.  Moje białe zęby otulone czerwienią ust, lśniły niczym perły. Wypiłam kieliszek wódki i wyszłam. Widziałam jeszcze kątem oka jak pan Miecio starł ze skroni stróżkę potu i wytarł ją obrzydliwym gestem, którego wyjątkowo nie znoszę u mężczyzn o swoją drogą niewątpliwie marynarkę...
Jeszcze się nieznacznie uśmiechnęłam do niego, z politowaniem i stukając obcasami zeszłam na dół.

Nie chcę pana Miecia w moim życiu, niech spieprza tą swoją czarną jak skrzydła kruka limuzyną, niech zabiera swoje łańcuchy, potencjalne miliony, wakacje na Karaibach...niech spieprza...nie chcę pana Miecia, nikogo nie chcę...
bo nikt nie chce mnie...

siedziałam w kuchni, patrzyłam na ulice, na mijające mój dom samochody, na mijające mnie życie...i myślałam o jednym mężczyźnie, który tak pięknie pachniał, że moja słabość przerodziła się w miłość jak tylko zaczerpnęłam jego zapach w swoje nozdrza...oddychałabym nim całe życie, gdyby tylko mi pozwolił...